Biuro terenowe FBI, Seattle, 2 kwietnia 1996 Ten dzień zaczął się niezbyt przyjemnie. W progu biura napadł mnie Cook i wycedził przez zęby, że Shanks od rana mnie szuka. Poszedłem za nim do pokoju. Zamieniliśmy kilka słów, ale niczego się nie dowiedziałem. Tyle, że jakiś ważniaczek Skinner z Waszyngtonu ma problem i będę musiał się nim zająć. Może kotek mu wlazł na drzewo? Zdegustowany udałem się do własnej kajuty - była ścianę obok, nieco bliżej drzwi wejściowych. Zasiadłem przed komputerem i wyciągnąłem nogi do przodu. I wtedy zadzwonił telefon. Shanks chciał mnie widzieć. I to natychmiast.
Zerwałem się na równe nogi, chwyciłem leżące na biurku akta spraw, nad którymi właśnie pracowałem, po czym popędziłem korytarzem do pokoju Shanksa. Ten mieścił się po lewej, w głębi korytarza ciągnącego się od drzwi Cooka. Znalazłem je bez problemu. W środku siedział już Skinner. Taki śmieszny, niezbyt wylewny łysol. Zginęła mu para agentów, Fox Mulder i Dana Scully. Pracowali nad jakąś tajemniczą sprawą niedaleko Seattle, po czym przepadli bez wieści. Ich komórki milczą jak zaklęte. Zadałem Skinnerowi kilka pytań, ciekawiąc się zwłaszcza stopniem zaangażowania partnerskich uczuć jego podwładnych. Poprosiłem też o opinię Shanksa. Mój szef nie był zbyt pomocny. Powiedział tylko, bym bieżące sprawy oddał Cookowi.
Wyszedłem więc na zewnątrz. Ciekawski Cook oczywiście chciał wiedzieć, co się stało, że się stało. Zbyłem go jakimś półsłówkiem, po czym przydybałem w biurze. Pocieszyłem go, że popracuje jeszcze nad moimi aktami, po czym dałem mu je. Poprosiłem też, by zajął się APB. Po drodze do mego pokoju raz jeszcze natknąłem się na Skinnera. Gościu aż palił się do roboty, powiedział, że czeka na mnie w samochodzie, że jedziemy do Everett, gdzie zguby nocowały. Mnie się jednak nie spieszyło. Zasiadłem przed komputerem, z szafki biurka wyciągnąłem gnata, odznakę i kajdanki. Przejrzałem też akta Muldera i Scully, odnalazłem ich telefony i zadzwoniłem pod nie z komórki. A nuż już odbierają?
Kupa. Zaginęli na dobre. Odpaliłem sprzęt. Zalogowałem się (Craig Willmore, Shiloh), przejrzałem pocztę od przyjaciół (Mail), wlazłem też na zakładkę APB i wysłałem do wszystkich oddziałów FBI notkę o zaginionych, o ile wcześniej Cook tego nie zrobił. Potem odszukałem pokój konferencyjny - był po przeciwnej stronie korytarza. Z gabloty pod ścianą wyciągnąłem resztę sprzętu, między innymi latarkę i lornetkę. Poupychałem wszystko w kieszeniach. Włączyłem podręczny notes elektroniczny i kliknąłem na Everett, Comity Inn. Wiedziałem już, jak i gdzie mam jechać.
Motel Comity Inn, Everett, 2 kwietnia 1996 Do Everett dotarliśmy kilka godzin później. Moim samochodem, bo Skinner przyleciał do Seattle samolotem i nie bardzo miał czym jeździć. Za benzynę oczywiście ja płaciłem... W motelu przywitała nas portierka, niezbyt sympatyczna, studiująca prawo czarnulka. Dopiero gdy machnąłem jej przed oczyma legitymacją FBI, zaczęła mówić. Dowiedzieliśmy się, że Mulder i Scully rzeczywiście spędzili parę godzin w hotelu. A więc wpadliśmy na trop!
Udaliśmy się do pokoju agentów. Skinner zaczął przeszukiwać pomieszczenie Scully, jak zająłem się łóżkiem Foxa. Przejrzałem akta sprawy, które czytał do snu, rzuciłem też okiem na czasopismo o UFO, które czytał. Rozśmieszyło mnie - że też dojrzali agenci zajmują się takimi paranojami! Chwilę później z niesmakiem zauważyłem, że książka, która leżała na biurku, również była poświęcona przybyszom z kosmosu. Polazłem do Skinnera. Też nic nie znalazł. Pocieszyłem się widząc powieść, którą Scully czytała do snu. Biblia to co prawda również science-fiction, ale za to klasyka.
Na biurku stał laptop agentki. Spróbowałem go uruchomić - okazało się, że nie znam hasła. Skinner też nie znał; jego strzały faith i descartes okazały się niecelne. Włączyłem TV, leciał 'Flip i Flap', odcinek ze strażakami. Nuda! Zapytałem więc Skinnera, co dalej robić. Nie odpowiedział sensownie. Zasugerował tylko, by zwinął z portierni wykaz numerów, z jakimi łączyli się agenci. Łysol zrzucił to na mnie! Zszedłem na dół i poprosiłem o pomoc panienkę z portierni. Wziąłem od niej numer wozu, którym jeździł Mulder, a także wykaz telefonów, z którymi się łączyli. Wskoczyłem do samochodu, poczekałem na Skinnera i pojechaliśmy nach House.
Biuro terenowe FBI, Seattle, 2 kwietnia 1996 Wlazłem do swojego pokoju, wyminąłem Cooka i rozciągnąłem się przed komputerem. Przejrzałem notatki na PDA - wszystko się zgadzało. Dla próby podzwoniłem pod numery, z którymi łączyli się Mulder i Scully. Nic. Włączyłem więc komputer, zalogowałem się, sprawdziłem pocztę. Sprawdziłem numer wozu agenta; rzeczywiście, wypożyczył go parę dni wcześniej. Jeden z telefonów, pod które dzwonił, mieścił się w magazynie leżącym gdzieś w dokach. Spróbowałem połączyć się z laboratorium kryminalistyki komputerowej - numer miałem w bazie adresowej mej Nokii - ale kupa, mieli restrukturyzację i mogłem im jedynie nafiukać. Pokręciłem się za biurkiem, podłubałem w nosie, po czym polazłem do pracującego w pokoju konferencyjnym Skinnera. Zagadnąłem go, po czym włączyłem PDA i przyjrzałem się trasie wiodącej do doków.
Doki portowe, Seattle, 2 kwietnia 1996 Chwilę później byliśmy już na miejscu. W okolicy żywego ducha. Kopsnąłem się nad wodę, tam znalazłem boczne wejście do magazynu. Na ścianie wielkimi wołami wypisano numer telefonu. Spisałem go sobie, po czym wróciłem do łysola. Główne wejście zamknięte było na kłódkę. Otworzyłem ją wytrychem. Weszliśmy do środka.
Zacząłem rozglądać się po głównym hallu. Pod jedną ze ścian dostrzegłem niedopałek papierosa. Schowałem go sobie, a nuż się przyda? Na wprost od wejścia, nieco po prawej stronie i bliżej stojących naprzeciwko beczek, znalazłem kroplę krwi. Wyciągnąłem swój niezbędniczek agencika i zapakowałem ją w foliowy woreczek. Tuż obok, na drewnianym słupie dostrzegłem łuskę. Wyciągnąłem ją szczypczykami i oczywiście zapakowałem. Przyjrzałem się też drewnianym skrzyniom stojącym na podłodze, po przeciwnej stronie magazynu niż ta, po której znalazłem peta. Niestety nie dało się ich otworzyć.
Dumny z wyniku poszukiwań polazłem pochwalić się do Skinnera. Facio był na górze, wlazłem więc po schodach znajdujących się w małym pokoiku. Skorzystałem z latarki, w skrzynce z narzędziami znalazłem jakiś łom, pogadałem też z łysoniem o znaleziskach. Zlazłem na dół i otworzyłem te przeklęte, drewniane skrzynie. W środku był jakiś ciemny piasek. Wziąłem próbkę i znów zagadałem do Skinnera. Niewiele mi pomógł, co najwyżej nastraszył. Świnia jedna powiedział, bym nie dotykał tego piasku - o dobrą godzinę za późno! Lekko zdenerwowany odszukałem tylne wyjście z magazynu i zszedłem na brzeg. Na pomoście siedział jakiś Chinol i dłubał w swej łódce. Zagadałem doń. Okazało się, że nic nie wie i nic nie słyszał. Ryby mu giną, więc ma problem. A krew? Może jakiś wypadek przy pracy! Debil. Debil to James Wong, James Wong to debil. Polazłem do Skinnera, powiedziałem mu co i jak, po czym wyszedłem na zewnątrz głównym wyjściem. Tam łysy mnie zaskoczył - podobno ktoś nas śledzi! Rzeczywiście, zza magazynu wystawał jakiś Sedan. Podszedłem nieco bliżej, wyciągnąłem aparat fotograficzny i wtedy jego kierowca dał gazu. Udało mi się jednak zrobić kilka całkiem przyzwoitych zdjęć. Wróciłem więc do Skinnera i pojechaliśmy nazad.
Laboratorium kryminalistyki, Seattle, 2 kwietnia 1996 Śledztwo trwało nadal. W laboratorium wciąż pracował mój ulubiony Murzyn. Fajny gość, tyle że ciągle przegrywał zakłady i nie chciał płacić (Cook oszukiwał, ale to inna sprawa). Pogadałem z nim, dałem mu wszystko to, co zebrałem w magazynie, po czym wróciłem na stare śmieci.
Biuro terenowe FBI, Seattle, 2 kwietnia 1996 Wskoczyłem za biurko i uruchomiłem komputer. Zgrałem zdjęcia z aparatu fotograficznego wciskając klawisz Download, po czym przejrzałem je dokładnie. Zapisałem sobie numer Sedana, który jeszcze przed chwilą nas śledził. Oczywiście sprawdziłem go w bazie. Okazało się, że należał do kogoś z rządu. Do kogo - nie wiem, bo była kupa. Te świnie utajniły swe dane. Sprawdziłem więc numer, który znalazłem na magazynie. Przejrzałem też informacje o Wongu. Drań kłamał. Urodził się w Houston, w Teksasie, miał już parę spraw sądowych, siedział. Coś mi zaczynało śmierdzieć w całej tej sprawie... Poszedłem do Skinnera, do pokoju konferencyjnego. Pogadałem z nim. Rozmowę przerwał nam Shanks. Do łysola zadzwonił telefon, okazało się, że musi wracać do Waszyngtonu. I dobrze - pomyślałem - wreszcie będę robił to, na co JA mam ochotę. Wróciłem do pokoju, spławiłem Cooka i przejrzałem notatki w PDA. Postanowiłem jeszcze raz przyjrzeć się magazynowi. Ten Wong, ta krew - jakoś mi po łbie chodziło, że to wszystko razem kupy się nie trzyma. Wrzuciłem laptopa Scully do szafy obok gabinetu Shanksa, po czym zszedłem na dół.
Doki portowe, Seattle, 2 kwietnia 1996 Była już noc. Chłodno. Na niebie gwiazdy. Ale nie one były najciekawsze. Przed budynkiem stał bowiem dość duży samochód. Czyżby kolejna rządówka? Schowałem się za rogiem i patrzyłem się nań jak głupi. Sekundę później dwóch gości wysiadło z wozu i weszło do magazynu. Poleciałem do bocznego wejścia. Otworzyłem je wytrychem, wewnątrz wrzuciłem na dziób noktowizor. I tak było ciemno. Po chwili jednak dostrzegłem gości. Wyjmowali coś z dziury w ziemi, niemalże na samym środku magazynu. Przeczekałem ich. Gdy wyszli, sprawdziłem ich schowek, był jednak pusty. A więc znowu nic. Żeby tak chociaż odcięty palec Muldera - wiedziałbym, co się dzieje. Pokręciłem się po okolicy, po czym wróciłem do domu.
Mieszkanie prywatne, Seattle, 2 kwietnia 1996 Przed położeniem się do łóżka uzupełniłem notatki w PDA, po czym wysłałem je do Skinnera i Shanksa. Sen przyszedł szybko...
Mieszkanie prywatne, Seattle, 3 kwietnia 1996 Obudził mnie telefon, kto dzwonił, nie pamiętam. Zerwałem się na równe nogi, wziąłem głęboki oddech, po czym sobie przypomniałem. Coś się stało w dokach! Podczas śniadania przejrzałem nową pocztę (Skinner mnie pochwalił, fiu, fiu, taka szyszka, a taka milutka!), po czym kopsnąłem się do doków.
Doki portowe, Seattle, 3 kwietnia 1996 Teren otoczyły taśmy policyjne. Ani chybi jakiś trup. Stojącemu na warcie gliniarzowi machnąłem przed oczyma legitymacją FBI, po czym podszedłem do mężczyzn leżących przy ciele. I poznałem... to był Wong. Martwy jak Fryderyk Chopin. Tęgawy koroner stwierdził, że ktoś strzelił mu w łeb z bliskiej odległości. Pogadałem z nim, po czym zamieniłem kilka słów z stojącym obok detektywem. Nie wiedzieli wiele - ciało znalazł jakiś miejscowy bosman, Wong zginął sześć godzin wcześniej, najprawdopodobniej chodziło o napad rabunkowy. Aż mi się nie chciało wierzyć!
Stojąca obok detektyw Astadourian okazała się rozmowniejsza (kwestia uroku osobistego?). Dowiedziałem się od niej, że nic nie wie, bo jeszcze nie zbadała krypy zmarłego. Udaliśmy się na nią. Okazało się, że na łodzi nie było lodówek do przechowywania połowu! Najwyraźniej ta łódź nie służyła rybakowi, a komuś zupełnie innemu! Wlazłem do kajuty. Była zagracona jakimiś śmieciami. Mą uwagę przyciągnęła jednak żółta kurta przeciwdeszczowa z napisem Tarakan. Co to jest Tarakan? Gdzieś chyba słyszałem tą nazwę... W szafce na prawo od wejścia znalazłem silne leki przeciwbólowe. Czyżby Wong na coś chorował? Zapytałem o to Astadourian. I kupa, znów nie wiedziała wiele. Dobrze chociaż, że rozmawiało się sympatycznie. Po chwili zaś, gdy medyk z ciałem zmyli się do kostnicy, pojawił się bosman z kawą. Dla mnie nie przyniósł kubeczka! Choć tak prawdę mówiąc okazał się przyjemnym staruszkiem z przyzwoicie wystrzyżoną bródką. Znał Wonga od lat, jednak nie wiedział, czym naprawdę facet się trudnił. Bosman obiecał mi podrzucić numer telefoniczny do właścicieli magazynu, a także zabrać nas na pokład Tarakana! Okazało się, że była to rosyjska łajba, która spłonęła w tajemniczych okolicznościach.
Ostatni port Tarakana, Seattle, 3 kwietnia 1996 Łódź wyglądała dziwnie. Wydawało mi się, że pożar wybuchnął na zewnątrz, zaś środka nie ruszył... I te ślady po trupach. Na burcie! Coś mi w tym wszystkim nie grało. Przyjrzałem się dokładnie ludzkim kształtom odciśniętym na statku, po czym wszedłem na pokład. Ruszyłem w prawo, a tuż przed zakrętem zszedłem po schodach na dół. Na dolnym pokładzie, za długim korytarzem, znalazłem drewnianą skrzynkę. Siedziała w niej kula. Ciężka, z jakimś metalowym patyczkiem w środku. Bomba? Ale chyba nieczynna. Parę kroków dalej zlokalizowałem kolejne skrzynki z dziwnym orłem na obiciu. Ponieważ na tym właśnie moje znaleziska zakończyły się, wróciłem na pokład. Wlazłem do kajuty po prawej, a potem po schodach wspiąłem się do saloniku ze stołem. Znalazłem tam zapisany cyrylicą dziennik pokładowy. W sąsiednim pokoju przeszukałem biurko. I zdobyłem kolejną cyrylicę!
Po raz wtóry wróciłem na pokład. Taki statek-widmo to naprawdę ekscytująca rzecz. Ciekawe, jakie miernoty przeszukiwały go po pożarze? Jak mogli pominąć nieczynną bombę i dzienniki pokładowe? Eh... Postanowiłem porozmawiać z Astadourian. Wspiąłem się po drabince na górę i przeszedłem obok wysmarowanych na ścianie cieni ludzkich. Po drodze obejrzałem je sobie dokładnie. Były przerażające! Parę kroków i jedną drabinkę był mostek kapitański. W przybudówce działała pani detektyw. Tuż obok niej, na stole, znalazłem czyjeś odciski palców. Ktoś przeszukiwał statek po wizycie policji! Pogadałem z Astadourian, opowiedziałem jej o znaleziskach i moich podejrzeniach, dałem jej do zbadania rosyjskie dzienniki czy też pamiętniki, po czym zadzwoniłem do mojego ulubionego Murzyna z Crime Lab. Poprosiłem go o zajęcie się odciskami z Tarakana. Zaprowadziłem detektyw do cieni ludzkich, po czym prysnąłem na miasto. Dziewczyna zaś udała się do koronera - podobno z Wongiem było coś nie tak. Będę musiał doń zajrzeć, ale to później.
Laboratorium kryminalistyki, Seattle, 3 kwietnia 1996 Mój ulubiony Murzyn nie był w sosie. Gdy zapytałem o odciski, najechał na mnie jak na dojną krowę. Udobruchała go kula ze statku. Powiedział, że się jej dokładnie przyjrzy, choć nie będzie to łatwe. Cóż - zdaje się że też zobaczył takie cudo po raz pierwszy w życiu. Zadowolony z osiągniętego postępu w negocjacjach w sprawie długu postanowiłem zahaczyć o biuro.
Biuro terenowe FBI, Seattle, 3 kwietnia 1996 Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi, ujrzałem niecodzienny widok. Cook leżał w progu swojego pokoju i krwawił. Był nieprzytomny, ale oddychał miarowo. Znaczy się że żyje. Podszedłem więc do niego, dałem w twarz, a ocknął się. Niestety niewiele pamiętał; ktoś po cichu zaszedł go od tyłu i zdzielił w łeb. Pobiegłem do szafy - laptopa Scully oczywiście nie było. Więc tego szukali złodzieje. Wróciłem do swojego pokoju, by odebrać telefon. Zagadnąłem jeszcze do Cooka, czuł się lepiej, ale było mu głupio, że dał się tak zaskoczyć. Potem zalogowałem się do sieci i sprawdziłem Astadourian. Przeszukałem też media pod kątem Tarakana. Po chwili wiedziałem już wszystko, co chciałem wiedzieć. Włączyłem PSA i wysłałem Shanksowi i łysoniowi wszystkie sporządzone przeze mnie notatki. Potem polazłem do samochodu.
Laboratorium koronera, Seattle, 3 kwietnia 1996 Wonga zżerał rak. I to nie jeden - setki raków! Chinol należał chyba do najbardziej chorych ludzi na świecie, nic dziwnego, że brał leki psychotropowe. Przeprowadzająca sekcję kobieta nie mogła się nadziwić, że jeszcze żył. Taki przypadek widziała po raz pierwszy w życiu, a przecież nie pracuje w tym biznesie od wczoraj. Zastanawiałem się, czy to nie przypadek, że podejrzany o udział w porwaniu agentów Żółtek, mający do tego związki z tajemniczym wybuchem na Tarakanie (w co nie wątpiłem), jest tak pochorowany. Cisnąłem kobietę, aż wyjawiła, że byli u niej wcześniej Mulder i Scully. Zażądali ponownej sekcji ofiar wypadku na Tarakanie! Wiedziałem, że na coś trafię. Poprosiłem więc lekarkę o możliwość rzucenia okiem na zwłoki Rosjan. Poszliśmy do chłodni. Tam okazało się, że ciała ktoś ukradł! Nie było ich na miejscu! Przerażona Astadourian stwierdziła, że teraz to nasze wspólne śledztwo. Obawiała się też, czy przypadkiem na Tarakanie nie wybuchła jakaś mini-bomba atomowa, szmuglowana z Rosji do Stanów Zjednoczonych. To wyjaśniłoby i raka Wonga, i dziwne ślady na statku, i jego tajemniczy pożar, i zniknięcie pary agentów... Ze stolika z mózgiem Chinola wyciągnąłem łuskę, która go zabiła, po czym polazłem do samochodu.
Laboratorium kryminalistyki, Seattle, 3 kwietnia 1996 Łuskę zawiozłem do mojego ulubionego Murzyna. Ucieszył się na jej widok. Powiedział, że już odebrał odciski palców z Tarakana, musi je jeszcze zbadać. Nadal nie chciał zwrócić przegranej kasy.
Mieszkanie prywatne, Seattle, 3 kwietnia 1996 Wpadłem do domu. Pierwsze, co zrobiłem, to dorwałem się do komputera. Mój ulubiony Murzyn przesłał mi mejla z załącznikiem, to jest z odciskami palców. Wrzuciłem je do bazy. Okazało się, że należą do Cooka! Czyżby był jakoś zamieszany w tą sprawę? Kłębiące się po głowie myśli zostały nagle ucięte - ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłem je i aż jęknąłem ze zdziwienia widząc za nimi Cooka. Przerażony podbiegł do okna i czemuś się przyglądał. Potem opieprzył mnie, że nie zdaje mu relacji ze śledztwa, że śledzą go jacyś rządowi bandyci w czarnym Sedanie. Obiecałem poprawę. Nie ujawniłem mu jednak szczegółów śledztwa. Powiedziałem nawet, że nie wiem, co się dzieje, że to mnie przerasta. Cook miał oczywiście swoją własną teorię. O przekupionych agentach i szmuglowaniu czegoś z Rosji. Zapytałem go więc o odciski palców. Przyznał się, że był na Tarakanie. Podobno badał statek zaraz po pożarze, ale nic nie znalazł. Wyszedł ode mnie wzburzony, choć przysięgłem mu, że go będę informował o postępach w śledztwie. Takiego wała! Wskoczyłem do samochodu i udałem się do doków.
Doki portowe, Seattle, 3 kwietnia 1996 Zrobiło się już ciemno. Przed magazynem stała ciężarówka Volvo. Kierowcy nie było na miejscu, zostawił jednak otwarte drzwi. Wlazłem do wozu i przeszukałem schowek obok siedzenia pasażera. Znalazłem tajemniczą kartkę z jakimiś cyferkami. Schowałem ją do kieszeni. Po chwili usłyszałem, że ktoś się zbliża. Wyskoczyłem z samochodu przez drugie drzwi. Prosto w krzaki. Ktoś wsiadł do pojazdu, odpalił silnik i odjechał. Zrobiło się cicho. Bardzo cicho. Postanowiłem wrócić do domu.
Mieszkanie prywatne, Seattle, 3 kwietnia 1996 Włączyłem PDA i przejrzałem ostatnie notatki. Przesłałem ich kopie do Skinnera i Shanksa, po prostu zaczynałem cenić ich rady. Sprawa była zbyt zawikłana, by zrezygnować z darmowych przecież usług takich specjalistów jak oni. Wreszcie położyłem się spać.
Mieszkanie prywatne, Seattle, 4 kwietnia 1996 Koło dwunastej w południe obudziło mnie pukanie do drzwi. Do mieszkania wpadła detektyw Astadourian. Skąd miała mój adres??? Dziewczyna przyniosła kasetę video ze stacji benzynowej. Podobno dziwną. Pogadałem z nią, po czym obejrzałem film. Jakiś facet, nawet podobny do Muldera, przyjechał na stację. Inny gość rzucił się nań. Coś wybuchło... Ciało jednego z tych gości, nieznanego jeszcze z imienia i nazwiska, znaleziono dziś rano. Całkowicie zwęglone. Nie bardzo wiedziałem, z czym to jeść. Bo przecież nie z ketchupem!?! Astadourian też nie miała pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Zauważyłem jednak, że drugi wóz ze stacji należał do tej samej firmy co ciężarówka, którą widziałem wczoraj przed magazynem. I kierowca jakby ten sam! Nie mogłem się jednak długo namyślać, gdyż przyszedł faks. Było to tłumaczenie dzienników pokładowych Tarakana. Okazało się, że Wong był na liście płac, dostał 30 tysięcy zielonych w ciągu ostatnich dwóch miechów. Jak nic miał swój udział w przemycie. Na kolejnym faksie, jaki wypluła maszyna, znalazłem wyniki analizy przeprowadzonej przez mojego ulubionego Murzyna. Jego zdaniem proszek, który znalazłem w magazynie, mógł posłużyć przy przemycie plutonu! Czyżby więc chodziło o jakieś mini-bomby atomowe? Astadourian zasugerowała, byśmy zahaczyli o koronera.
Laboratorium koronera, Seattle, 4 kwietnia 1996 Biedna pani doktor znów miała problemy z postawieniem diagnozy. Ciało mężczyzny ze stacji benzynowej było całkowicie spalone. I to nie tak, jak to się dzieje podczas pożaru, lecz tak, jak to ma miejsce przy wybuchu atomówki! Wzory z koszulki odcisnęły się na ciele zmarłego! Identyczne ślady mieli na sobie marynarze z Tarakana, a także ofiary Hiroshimy. Astadourian zasugerowała, byśmy kopsnęli się do firmy przewozowej, tej od ciężarówki ma się rozumieć. Może tam się wyjaśni sprawa zaginionych agentów, laptopa i pożaru na statku?
Gordon Hauling, Chrono, 4 kwietnia 1996 Po długiej podróży dotarliśmy na miejsce. Brama była otwarta. Po rozmowie z Astadourian zdecydowałem się skorzystać z szansy i wejść do środka. W budynku było ciemno, najwyraźniej przepaliły się żarówki. W pokoju z wielkim, zaśmieconym papierami biurkiem znalazłem łopatę oraz potężny sekator. Na ziemi, na prawo od wejścia, leżał gęsto zapisany zeszyt. Mógł kryć odpowiedź na wszystkie dręczące mnie problemy. Podniosłem go. I wtedy z pokoju obok wyleciał z wrzaskiem jakiś facet. Podniósł mnie do góry, jakbym ważył tyle co piórko, po czym rzucił o ścianę. Cisnął też detektyw o biurko. Zanim się obejrzałem, zniknął za drzwiami zamykając je za sobą. Zapamiętałem tylko jego oczy... były jakieś dziwne. Wstałem, otrzepałem się, po czym rozejrzałem się po pokoju. Astadourian grzebała w szafie. Po chwili jęknęła: "tu jest bomba"! Rzeczywiście, była. I do tego czynna! Schwyciłem łopatę i rozwaliłem nią kratę znajdującą się tuż nad podłogą, na lewo od drzwi. Wypadliśmy na zewnątrz na chwilę przed wybuchem. Ogień porządnie przysmalił nam plecy, jednak życie zachowaliśmy. Prawdę mówiąc pierwszy raz byłem w takim niebezpieczeństwie. Astadourian ściemniała, że to nie było jej pierwsze bum, ale nie dałem wiary w jej zapewnienia. Kobieta mimo wstrząsu, jaki niewątpliwie przeżyła, była nadzwyczaj rozmowna. Na szczęście dogasł budynek Gordon Hauling i zrobiło się zimno. Wróciliśmy więc do Seattle.
Mieszkanie prywatne, Seattle, 4 kwietnia 1996 Zasiadłem przed komputerem i sprawdziłem pocztę. Wszystkie nowe notatki, jakie pojawiły się w moim PDA, przesłałem Shanksowi i bezwłosemu. Potem udałem się na zasłużony spoczynek.
Mieszkanie prywatne, Seattle, 5 kwietnia 1996 Obudził mnie budzik. Na zewnątrz było już dość jasno; ani chybi spałem ładnych parę godzin. Wydarzenia wczorajszej nocy najwyraźniej okazały się dużo bardziej męczące niż to się pierwotnie wydawało. Ubrałem się więc, zrobiłem parę przysiadów, po czym pojechałem do biura.
Biuro terenowe FBI, Seattle, 5 kwietnia 1996 Zasiadłem przy swoim biurku i sprawdziłem pocztę na PDA. Polazłem do Cooka, ale pokój był pusty. Zgubę znalazłem w konferencyjnym - świniak szedł na moją akcję! Okazało się, że w przemyt wplątany jest niejaki Smolnikoff, leciwy Gruzin, który ma jeszcze jeden magazyn w mieście! Cook dostał ode mnie solidny opieprz, na swą obronę wydukał tylko, że powiadomił już Astadourian i że posiłki są już w drodze. Spakowaliśmy broń oraz naboje, po czym kopsnęliśmy się na miejsce.
Magazyny Rainer Cold, Seattle, 5 kwietnia 1996 Wszystko było dobrze, a nawet pięknie, tyle że wsparcia nie było. Czyżby o nas zapomnieli? Cook stwierdził, że muszą być w drodze. Zasugerował natychmiastowe wejście do akcji. Przywarłem do ściany budynku, w którym znajdował się Smolnikoff. Naprzeciwko mnie stanął Cook ze swoim karabinem. Wyciągnąłem pistolet i poprosiłem partnera o wsparcie. Ostrzelał więc ciemność, a ja w nią wpadłem. Zobaczyłem schody, obok których stał bandyta. Załatwiłem go. Wziąłem głęboki oddech, machnąłem na Cooka i znowu action. Za filaru wyskoczył drugi łepek - również i on pożegnał się z życiem. Był jeszcze trzeci zbir. Odczekałem na dogodny moment, po czym rozwaliłem mu brzuszysko. Wlazłem po schodach na półpiętro, a potem jeszcze wyżej. Za plecami usłyszałem jakiś szmer. Odwróciłem się i strzeliłem. Facet dostał, zatoczył się i runął w dół. Ostatniego bandytę załatwiłem strzelając przez deski blokujące drogę do sąsiedniego pomieszczenia. I wówczas nie słyszałem już nic. Wlazłem piętro wyżej, odszukałem spiralne schody prowadzące w dół. Skorzystałem z nich. Nie więcej niż sekundę później dostrzegłem Smolnikoffa ucinającego sobie pogawędkę przez kabel. Starszy, tęgawy facio, miał już swoje latka na karku. Niestety zmuszony był zakończyć rozmowę... w końcu nie wypada, by prawo do jednego telefonu wykorzystał, zanim skuto mu ręce na dobre, prawda? A więc przyskrzyniłem go, a gdy do pomieszczenia wpadł Cook, udałem się na dół i przeszukałem pomieszczenie przy drzwiach wejściowych. Na stojących tam skrzyniach dostrzegłem czarnego ptaka; takie same godło wiedziałem na Tarakanie. Pod schodami, na lewo od wejścia znalazłem jeszcze jeden dziennik pokładowy. Nieopodal na ziemi leżał pistolet. Na oko taki sam, z jakiego strzelano w magazynie. Ale czy ten sam? Mój Murzyn mógłby to sprawdzić. Wpierw jednak wróciłem do Cooka i Smolnikoffa. Przesłuchałem Gruzina, pacjent zgrywał pajaca. Udawał, że nic nie wie o co chodzi, że nikogo nie zabił, a gnat nie jest jego. Kretyn pogrążał się coraz bardziej. Postanowiłem więc sprawdzić broń dokładniej, by zdobyć niezbite dowody na udział siwobrodego starca w sprawie.
Laboratorium kryminalistyki, Seattle, 5 kwietnia 1996 Mój ulubiony Murzyn czuł się nienajlepiej. Stracił humor, bolało go dosłownie wszystko, łeb sam opadał na stół. Grypka? Prawdopodobnie. Powszechnie wiadomo, że choremu przydaje się odrobina radości. Działa lepiej niż niejeden specyfik. Na mojego Murzyna tak właśnie podziałał pistolet Smolnikoffa. Przeprowadzone na miejscu testy balistyczne wykazały, że właśnie z tej spluwy zabito Wanga i z niej strzelano w magazynie!
Magazyny Rainer Cold, Seattle, 5 kwietnia 1996 Wróciłem do magazynów. Cook z Smolnikoffem wciąż tam byli, a po wsparciu nie było nawet śladu. Wystawili nas do wiatru? Zagadałem do nich, potwierdziłem ekspertyzę. Ruski wciąż się wypierał twierdząc, że nie ma nic wspólnego ze sprawą. Mój partner wyprowadził go na zewnątrz. Miałem iść za nim, ale zadzwonił komórczak. To mój ulubiony Murzyn z ryjem. Dał się napromieniować na Tarakanie i stąd to samopoczucie. To taka kupa! Przyznam, że zrobiło mi się głupio...
Mieszkanie prywatne, Seattle, 5 kwietnia 1996 Wróciłem do domu, by w spokoju przemyśleć parę spraw i napisać protokół zamknięcia. Miałem nadzieję, że Smolnikoff szybko wyjaśni, co się stało z Mulderem i Scully. A tu niespodzianka... Wpadła Astadourian jak burza, też z ryjem. Że Cook do niej nie dzwonił i że prowadzimy prywatne, kogucie śledztwo. Że się przez nas ośmieszyła, a Smolnikoffa już wypuścili. Z braku dowodów! Trochę mnie to zatkało! Nie miałem jednak czasu na zastanawianie się - zadzwonił telefon. Ktoś nagrał się na automatyczną sekretarkę; miał informacje o zaginionych agentach i chciał się ze mną spotkać w hangarze 4 Sand Point. Sam na sam! Gdy detektyw wyszła, przesłuchałem nagranie jeszcze raz (moja ex też dzwoniła; niby fiu-fiu ćwierku-ćwierku, a tak naprawdę chodziło o czek). I nic. Nie znałem głosu, nie wiedziałem kto to i czy ma uczciwe zamiary. Postanowiłem jednak zaryzykować i pojawić się rano w oznaczonym miejscu. Dla relaksu sprawdziłem pocztę. Przyszły odciski palców nieznajomego z ciężarówki. Zbadałem je. Rządowy kolo. Akta utajnione! Ach ten smród! Przesłałem swoje uwagi Skinheadowi i Shanksowi, po czym walnąłem w kimono.
Mieszkanie prywatne, Seattle, 6 kwietnia 1996 Wstałem o brzasku - budzik znowu nie dał mi szans. Sprawdziłem PDA, były wiadomości od obu panów S. Przejrzałem je, po czym narzuciłem galoty, płaszczyk i chodu do samochodu. Pan Tajemniczy Nieznajomy wzywa!
Baza Sand Point, Hangar 4, Seattle, 6 kwietnia 1996 Hangar zamknięto dobrych kilka lat temu. Obecnie nie stacjonowały tu żadne wojska; miejsca było w bród, a i stan dachu git. Idealna kryjówka dla zbiegłych morderców. Pokręciłem się po budynku, aż wpadłem na nieznajomego. Murzyn, dobrze ubrany, nienaganne maniery, kryzys tożsamości. Czegoś wyraźnie się bał. Dosłownie wymógł na mnie obietnicę, że nikomu nie powtórzę tego, co miałem usłyszeć. Zgodziłem się, potem zaś mnie zamurowało. Facio dał mi jakiś szpikulec i wcisnął kit, że za to umierali luzie! Pomajaczył też o człowieku, którego nie da się zabić tradycyjnym sposobem. Jedyną sensowną informacją, jaką z niego wydobyłem, był news o niezidentyfikowanej kobiecie podrzuconej pod drzwi hospicjum w Goldbar. Gdy Murzyn odszedł, nie goniłem go. Usłyszałem bowiem czyjeś kroki za ścianą. Odwróciłem się... to była Astadourian. Przez cały czas nasłuchiwała! Nie miałem czasu jej strofować. Rzuciłem do detektyw parę słów, po czym wskoczyłem do samochodu. Wszak w szpitalu czekało na mnie rozwiązanie całej tej zagadki - tak przynajmniej twierdził menel w dobrze skrojonym garniturku! To tam właśnie miało się okazać, czy Murzyn majaczył, czy też rzeczywiście miał coś do powiedzenia w sprawie zaginionych agentów!
Szpital prezbiteriański, Goldbar, 6 kwietnia 1996 Przywitała nas leciwa lekarka, która dość dosłownie traktowała swą misję ochrony pacjentów przed światem. Machnąłem jej przed oczyma legitymacją FBI, ale to niewiele pomogło. Zaryzykowałem więc - palnąłem, że szukam Scully, zaginionej agentki, której szefem jest niejaki Walter Skinner. Poskutkowało. Mogłem zajrzeć do chorej. Dana nie wyglądała najlepiej. Najwyraźniej trapiło ją to samo, co przygniotło mojego ulubionego Murzyna. Choroba popromienna. Ponadto kobieta autentycznie bała się mnie, jakby oczekiwała kogoś, kto ją zabije. Przedstawiłem się jej, pokazałem szpikulec, który dał mi anonim z hangaru 4. Dopiero wtedy Scully się uspokoiła i mogłem z nią porozmawiać. Niestety niewiele pamiętała. Potwierdziła, że była na Tarakanie i w magazynie Smolnikoffa przy nadbrzerzu, gdzie została raniona (co zresztą potwierdził wcześniej test DNA wykonany na plecenie łysola). Rzuciła kilka ciekawych pomysłów, po czym postanowiła się zdrzemnąć. Nie naprowadziło to mnie na Muldera. Pomogło jednak tyle, że wiedziałem, gdzie szukać RR #1121. Chodziło o cmentarzysko zdezelowanych wagonów kolejowych na wschód od Seattle!
Nieczynne składy kolejowe, RR# 1121, 6 kwietnia 1996 Przyjechaliśmy na miejsce moim samochodem. Wylazłem z wozu i ruszyłem pomiędzy wagony. Szedłem dość długo, aż w pewnym momencie stanąłem przed potężnym słupem. Wlazłem nań i gdy już byłem na jego szczycie, wyciągnąłem lornetkę. Rozejrzałem się dookoła. Jeden z wagonów miał jak wół napisane na dachu 82434. Liczba z kartki kierowcy ciężarówki! Zeskoczyłem na dół, odszukałem przecinkę pomiędzy wagonami i przedostałem się za sąsiedni tor. Tam bez trudu odszukałem właściwy skład; znacznie nowszy, metalowy, miejscami błyszczący. Wskoczyłem na schodki i wszedłem do środka. Okazało się, że ktoś go spalił od środka! Nie ocalało właściwie nic, co mogłoby posłużyć za dowód w sprawie zaginionego Murdera. Zrezygnowany wróciłem do samochodu. Stał przy nim bezdomny, zdaje się próbował coś ukraść. Mówił bez ładu i składu, wierszami, nie bardzo wiedziałem, czy widział ludzi, którzy podpalili wagon. Astadourian z miejsca uznała go za szaleńca. W pewnym momencie gościu zaprosił mnie do udziału w konkursie, w którym nagrodą była rzecz znaleziona w składzie. Zgodziłem się i po paru strzałach trafiłem kasetę video. No i... wygrałem ją za całe 10$, które musiałem jeszcze facetowi dać. Postanowiłem przejrzeć nagranie w biurze.
Biuro terenowe FBI, Seattle, 6 kwietnia 1996 Zasiadłem przed komputerem, włączyłem PDA i przeczytałem korespondencję. Wysłałem informacje o odnalezieniu Scully do Skinnera i Shanksa. Wrzuciłem kasetę do stojącego na biurku odtwarzacza. Do pokoju wlazł wówczas Cook, przedstawiłem go Astadourian. Na ekranie pojawił się obraz. Jakaś operacja. Lekarze. I facet na pierwszym planie. Dość wyraźny. Sprawdziłem go w bazie. Medyk wojskowy! Chciałem go szukać, ale komputer zasygnalizował próbę nawiązania kontaktu. Wideokonferencja? Przecież nikt tego w FBI nie używa! Zaakceptowałem połączenie, a wówczas na ekranie pojawiło się trzech dziwacznych gości. Przedstawili się jako przyjaciele Scully i Muldera. Stwierdzili, że agent znajduje się na Alasce, w willi pułkownika Raucha. Rzucili jeszcze parę szczegółów na temat wagonu, rządu, wojska i ogólnej teorii spisku. Dziwne, ale "kupiłem" ich historię. Korzystając z PDA ściągnąłem dane rezydencji, w której przetrzymywano Muldera, i jeszcze tego samego dnia czekałem na lotnisku na samolot na Alaskę.
Dom pułkownika Raucha, Alaska, 6 kwietnia 1996 Podjechałem po dom i wyskoczyłem z samochodu. Przywarłem do ściany budynku. Oblazłem go dookoła, po czym wszedłem do środka. Na dole willi nic ciekawego nie zauważyłem. Wlazłem więc po schodach na górę. Na ziemi leżał facet. Mocno popalony, ale chyba jeszcze żył. Próbowałem go ocucić, ale kupa, nie wyszło nic a nic. Rozejrzałem się dookoła. Z sufitu na sznurku zwisał kościotrup, przywiązany do jakichś desek. Pociągnąłem zań. To schody! Wlazłem na górę i zobaczyłem związanego Muldera. Pomogłem mu usiąść. Pogadaliśmy trochę. Fox opowiadał o tajnej bazie, o kosmitach i o jakimś spisku. Majaczył? Bredził? Cóż, było w tym coś realnego! Tyle przeżyłem w ciągu ostatnich 4 dni, że nie mogłem tak po prostu tej teorii odrzucić. Tymczasem agent zlazł na dół. Jednocześnie pod willę podjechało kilku twardzieli. NSA na usługach mafii? Polazłem na ich spotkanie. Gdy się przedstawili, wyciągnąłem spluwę i unieszkodliwiłem ich obu. Wskoczyłem do wozu i pojechałem do bazy, gdzie czekać miał na mnie Mulder.
Tajemnicza baza wojskowa, Alaska, 6 kwietnia 1996 Było już ciemno, gdy pojawiłem się na miejscu. Chwilę później spotkałem Scully. Badała walające się po ziemi zwłoki naukowców. Poszedłem przed siebie. We wnęce odnalazłem komputer. Można było sprawdzić w nim mapę laboratorium, niestety reszta opcji była zahasłowana. Nieopodal dostrzegłem spore pomieszczenie ze szklanym kontenerem pośrodku. Wszedłem do pokoju po przeciwnej stronie, wdusiłem duży guzik obok jednego z terminali. Cała maszyneria zaczęła pracować. Wróciłem do kontenera. Otworzyłem szklane drzwi po obu jej stronach, po czym polazłem dalej. Łukowaty korytarz doprowadził mnie do sali operacyjnej z kuszetkami. Pod ścianą leżała zaś policyjna pałka paraliżująco-wstrząsowa. Podniosłem ją. Nagle jak spod ziemi wyrósł obok mnie Cook. Zaatakował mnie. Padłem na ziemię i myślałem, że już nie wstanę. Na szczęście w me ręce wpadła owa pałka... jedno dotknięcie i mój chyba już ex-partner padł na ziemię. Wstałem, otrzepałem się. Co go opanowało? Nie miałem czasu myśleć. Pobiegłem dalej. W jednym z pomieszczeń odchodzących od łukowatego korytarza dopadł mnie Mulder bredzący coś o jakimś kluczu. Miał czarne pręgi na oczach. Czyżby był zarażony? Rzuciłem stojącej obok Scully, by uciekała, po czym ruszyłem przed siebie. Po prawej wyrósł ochroniarz. Zastrzeliłem go i popędziłem dalej, ku szklanemu kontenerowi. Agentka skryła się w pokoju, gdzie były terminale uruchamiające sprzęt. Porozmawiałem z nią, po czym wymknąłem się na łuk. Odnalazłem salkę z serwerami, strasznie bzyczało w niej. Na ścianie po lewej był guzik z napisem "podtrzymywanie życia". Wdusiłem go, po czym wróciłem do szklanego kontenera. Otworzyły się drzwi w jednej ze ścian. Wskoczyłem za nie, niemalże w objęcia Scully. Pobiegłem w lewo. Parę chwil później zobaczyłem, jak jeden ze strażników przydybał agentkę. Zabiłem go. Zabrałem mu z kieszeni klucz, o którym wcześniej wspominał Mulder. I wtedy właśnie Fox się objawił. Prysnąłem jak szalony, lecz wiedziałem, że mnie goni. Wpadłem do kontenera, a ten za mną. Zamknąłem szklane drzwi, Scully zrobiła to samo po drugiej stronie pokoju. Mulder był w pułapce. Z przerażeniem patrzyłem, jak czarna maź ucieka z jego ciała, jak się pomniejsza i ginie. Być może dlatego nie usłyszałem, jak zbliżał się Cook. Agent-kosmita chciał mnie zabić, wpierw jednak wykorzystać. Miałem pomóc mu otworzyć potężne metalowe drzwi. Zanim to jednak zrobiłem, rzuciłem stojącej obok agentce szpikulec od tajemniczego Murzyna. Scully zrobiła z niego użytek. Cook padł na ziemię i zaczął obficie krwawić... Tym samym rozwiązałem jedną z wielu zagadek słynnego "Archiwum X". Koniec.
Solucje dodane przez: BuTcHeR
Chcesz dodać solucje do tej gry?
Opublikowane solucje będą nagrodzone darmowym kredytem którego ilość zależy od jakości solucji.
Musisz być zalogowany by dodawać solucje.