...Zaledwie przed kilkoma chwilami ukończyłem tłumaczenie tej jakże obszernej solucji do Black Dahlii - wspaniałej opowieści, dzieła stworzonego przez Take 2 Interactive. I dopiero w tym momencie mogę z dość dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że w pełni pojąłem, o co w niej chodzi. Dopiero teraz: to jest po ukończeniu i po zapoznaniu się z jej dokładnym opisem... Bogactwo i mnogość wątków, zamierzone niejasności i niedopowiedzenia sprawiają znaczne kłopoty przeżywającym tę historię graczom... Lecz pomimo to zaklinam: do zawartych tu rozwiązań uciekajcie się jedynie wtedy, kiedy utkniecie zupełnie...! Tę grę bowiem przeżyć należy samemu, a nie będziecie przecież mieć drugiej okazji, by to zrobić... TAKICH gier zaś już nie będzie...
AKT PIERWSZY, SCENA PIERWSZA [CD 1]
Mój dramat rozpoczął się w biurze Billa Sullivana, szefa komórki C.O.I. (Office of the Coordinator Of Informations) w Cleveland. To właśnie tutaj po raz pierwszy, w momencie przyjmowania pierwszego zadania - jako nowy agent tej organizacji - miałem okazję spojrzeć w twarz mojego zwierzchnika. Sullivan przedstawił się i wyjaśnił, gdzie znajduje się moje już w tej chwili biuro. Jakby mimochodem wspomniał jeszcze o tym, że jego poprzedni użytkownik, a mój poprzednik, opuścił swoje stanowisko w pośpiechu, jednak dokładnie nie wyjaśnił tego ciekawego skądinąd incydentu. Zresztą Mr. Sullivan taki już był: w swej istocie racjonalnie myślącym, umiejącym wyciągać ścisłe wnioski pragmatykiem, który doskonale zdawał sobie sprawę ze znaczenia swej pracy. Gwoli wyjaśnienia: on nigdy przedtem mnie nie spotkał. Nie znał mnie aż do chwili wręczenia akt sprawy i skierowania do pracy.
Opuściłem jego biuro i - korzystając z zapamiętanych wskazówek - udałem się do mojego własnego. Kiedy po raz pierwszy znalazłem się w nim - osłupiałem! Lecz miałem ku temu powód: biuro wyglądało tak, jakby od lat nie było sprzątane...! Co więcej: wypełnione było dziwacznymi księgami, aktami i najrozmaitszymi innymi nietypowymi przedmiotami. Przełamując chwilowy zastój, zabrałem się za ostrożne przeszukanie biurka i regału na akta, co ujawniło:
• Listę "rzeczy do zrobienia" ułożoną na starym notesie. Większość z pozycji została wykreślona. Wyjątek stanowiły dwie ostatnie: "zadzwonić do Prof. Straussa" oraz "posprzątać biuro".
• Tajny raport COI dotyczący rzekomego udziału nazistów w praktykach okultystycznych. Raport ten sugerował, że fascynacje te mogą stanowić jeden z powodów wyraźnej przewagi Niemiec nad ich wojennymi przeciwnikami.
• Wycięty artykuł gazetowy, informujący o utworzeniu Biura Koordynatora Informacji (COI) na zaledwie kilka miesięcy przed rozpoczęciem się tej historii.
• Ulotkę propagandową COI nakazującą Amerykanom zachowanie ostrożności i czujności w obliczu potencjalnej działalności wywiadowczej ich sąsiadów.
• Kilka stron maszynopisu, kopii notatek sporządzonych przez Walthera Pensky'ego podczas jego rozmów z Profesorem Straussem. Notatki te wskazywały na to, że Pensky był wyraźnie zainteresowany jakimś antycznym, okultystycznym rytuałem, który stanowił ważną część jego dochodzenia.
• Rewolwer kal. 38, należący do Pensky'ego, nabity i w pełni sprawny, który ukryty został pod notatnikiem w jednej z szuflad biurka.
• Zamknięte drzwiczki barku w biblioteczce.
Ostrożne przebadanie rewolweru ujawniło przemyślną skrytkę w kolbie broni, gdzie ukryty był niewielki kluczyk. Wypróbowanie go na zamkniętych drzwiczkach barku biblioteczki przyniosło oczekiwany skutek. W barku znalazłem notkę od mojego szefa skierowaną do Pensky'ego, która mówiła coś o jakieś "liście", którą COI uzyskało od FBI, ale - jak wskazywały zapiski - nie była ona dla mojej agencji zrozumiała. Co więcej: biuro nie wiedziało nawet, jakie informacje zawarto na owej "liście". Dlatego też Sullivan nakazywał w niej, aby Pensky spróbował przełamać kod, co zresztą - a na co wskazywały odręczne notki u dołu zalecenia - próbował on zrobić. Notki te zawierały - jak się później okazało - cenne wskazówki co do sposobów, w jakie FBI mogło zaszyfrować swoje informacje. Jak dotychczas jednak, niepewny o jaką w ogóle "listę" chodzi, odłożyłem kartkę z powrotem.
Drugą znaczącą rzeczą znalezioną w biblioteczce była strona z papeterii. Na niej wypisana została wiadomość od Prof. Straussa do Waltera Pensky'ego, w której Profesor prosił o skontaktowanie się z nim - tak szybko jak to tylko możliwe - w sprawie artefaktu, o którym niegdyś dyskutowali. Ta druga poszlaka łącząca Straussa z Pensky'm sprawiła, że upewniłem się w mniemaniu, iż rzeczony artefakt był kwestią niezwykle istotną dla nich obydwu.
Orientując się już z grubsza w mym nowym otoczeniu, postanowiłem wziąć się serio do pracy. Przede wszystkim podniosłem z podłogi wręczone mi akta i począłem zapoznawać się z ich zawartością. Przestudiowanie ich ujawniło:
• Raport policyjny podpisany przez Detektywa Petera Merylo z piętnastego posterunku. Raport ten ujawniał, że niejaki Henry W. Finster był nękany przez kogoś, kto próbował skłonić go do wstąpienia do prywatnego klubu bądź zrzeszenia, które prawdopodobnie łączyło coś z służbami "pomocniczymi" nazistów.
• Wysokiej klasy kartę wstępu, sugerującą, że jest ona zaproszeniem na spotkanie mające odbyć się w jednym z ekskluzywnych klubów. W tonie zaproszenia wyraźnie brzmiały nuty wywołane fascynacją faszyzmem.
Co oczywiste, natychmiast po ich przejrzeniu nasunęło mi się sporo pytań. Opuściłem zatem swój pokój i skierowałem się korytarzem do biura Mr. Sullivana. Znalazłszy się przed obliczem swego zwierzchnika, a nie bardzo zaś wiedząc, co sądzić o moim poprzedniku i zarazem próbując udowodnić szefowi swoje kompetencje i przydatność, postanowiłem zapytać w pierwszej kolejności o akta.
Konwersacja z biegiem czasu zahaczyła również o inne nasuwające się zagadnienia i w ostateczności ujawniła:
• Detektyw Merylo prowadził wówczas sprawę głośnego "Torso Killera" ("Rzeźnika")
• Henry (Hank) Finster był wpływowym właścicielem fabryki amunicji, co więcej: był ściśle związany z Ministerstwem Wojny. Sullivan zastrzegł, że należy traktować go niezwykle delikatnie...
• Sullivan nie był wcale przekonany, czy organizacja, która próbowała pozyskać Finstera rzeczywiście była w jakikolwiek sposób powiązana z nazistami.
• I wreszcie ostrzegł mnie i zalecił niezwykle ostrożne prowadzenie śledztwa, gdyż osoby, z którymi miałem i musiałem się kontaktować związani byli z ważnymi ludźmi.
Teraz, kiedy pierwsze lody zostały przełamane i czułem się nieco pewniej (jakby nie było: mój zwierzchnik wiedział już, że coś umiem), zdobyłem się na odwagę i zapytałem o swojego poprzednika. Już jednak w trakcie zadawania pytania wyczułem, że temperatura szybko spadła. Sullivan wyglądając na dotkniętego napomknął, że COI jest młodą instytucją federalną i ma jeszcze wielu wrogów nawet w samym ministerstwie. W szczególności zaś FBI rozmieściło tu agentów, którzy tylko szukają powodów, by można było zrujnować opinię Biura Koordynatora Informacji w oczach Waszyngtonu.
...I dlatego też kwestię twojego poprzednika Sullivan wyjaśnił nadzwyczaj mgliście. Dowiedziałem się jedynie, że nazywa(ł) się on Walter Pensky i że w jakiś bliżej nieokreślony sposób nie wytrzymał stresów i napięć związanych z pracą w agencji. Dodatkowo z tonu szefa wywnioskowałem, że zachowanie Pensky'ego było jednym z tych najmniej pożądanych przez COI, tj. jednym z tych, które mogą jego dotychczasowe dobre imię pogrążyć w politycznym bagnie...
Wyczerpawszy tematy rozmowy ze swym zwierzchnikiem, zdecydowałem się na wkroczenie do akcji, by rozpocząć swoje dochodzenie. Pierwszym samodzielnym krokiem był piętnasty posterunek i rozmowa z "rezydującym" tam Detektywem Merylo, który był oficerem badającego Henry'ego Merylo w sprawie jego nietypowego przesłuchania.
Z początku Merylo daleki był od uprzejmości. Był on staroświeckim, najbardziej typowym gliniarzem, który - jako taki - wręcz nie mógł mieć szacunku dla wymuskanych obrońców prawa tuż po szkole policyjnej w ogóle, a dla takichże agentów federalnych w szczególności. Jednak po kilku celnych "impulsach" dowiedziałem się następujących rzeczy:
• Merylo utknął w dochodzeniu w sprawie Torso Killera, której to zagadce przyznawał znacznie wyższy priorytet niż mojemu śledztwu.
• Był zdania, że zbyt wiele osób utrwala się w przekonaniu, że robi mnóstwo dobrego dla kraju, przekonując wszystkich, iż od szpiegów i zdrajców w Stanach Zjednoczonych aż się roi. On sam wręcz zalewany był skargami i doniesieniami o domniemanych szpiegach nazistowskich, z których tak naprawdę nic nie wynikało.
• Hank Finster sam przyszedł do niego ze swym zaproszeniem i podejrzeniem, iż za tym papierkiem stoją naziści.
• Podzielał zdanie Sullivana dotyczące mocnej pozycji Finstera. Jak wynikało ze słów Merylo, facet ten znany był ze swej obsesji na punkcie ewentualnego spisku, a on sam zajął się jego sprawą tylko z powodu jego powiązań... i faktu, że Finster po prostu bawił go...
• Finster żądał zidentyfikowania człowieka, który dał mu zaproszenie, a którego jakoby rozpoznał w jednej z "ksiąg notowanych". Jak mimochodem nadmienił: mogłem sam rzucić na nie okiem.
Wewnątrz "księgi notowanych" (zamknięta leży na biurku Merylo, po twojej lewej ręce) znajdował się nie zapisany papier listowy zawierający nazwisko Hanka Finstera, jego numer telefonu oraz znak herbowy jego rodziny, lecz ponadto żadnej, najmniejszej chociażby wskazówki dotyczącej tego, którego jakoby "rozpoznał". Tym niemniej przyglądając się tej stronie, odniosłem mgliste wrażenie, że coś na niej wyglądało bardzo znajomo, coś było bardzo podobne do czegoś, z czym już wcześniej się zetknąłem... Szybkie spojrzenie na blankiet zaproszenia potwierdziło moje przypuszczenie: herb rodziny Finster (Finsterlau) był elementem wspólnym im obydwu...
Podziękowałem Merylo i skierowałem się do Fabryki Sprzętu Wojennego. Tam, już podczas rozmowy z jej właścicielem - Hankiem Finsterem, zauważyłem znacznie większy odpowiednik herbu wiszący nad głową mojego rozmówcy.
Finster zdawał się w pełni potwierdzać wszystko, czego się o nim dowiedziałem. Był arogancki, kłótliwy i nieco gruboskórny, toteż szybko stało się dla mnie jasne, w jaki sposób zdobył tę niemiłą reputację. Rozmowa z nim (mimo iż "bolesna") ujawniła następujące fakty:
• Finster, uważający się za Amerykanina i patriotę, był z pochodzenia Niemcem i - co więcej - był z tego naprawdę dumny. Zdecydowanie jednak nie kochał nazistów.
• Zaproszenie zostało mu wręczone przez ledwo co zatrudnionego człowieka. Finster wywalił go zaraz po tym, sprawdzenie jego nazwiska uznając za zbędne.
• Wręczający zaproszenie człowiek określał się mianem "posłańca".
• Finster opisał posłańca jako rudowłosego, brodatego człowieka. Nie był jednak w stanie podać żadnych innych - bardziej użytecznych - szczegółów.
• Dodatkowym rezultatem niefortunnego zaproszenia było wywalenie z pracy innego zatrudnionego: George'a Hansena. Był on brygadzistą, który doprowadził do spotkania Finstera i "posłańca".
• George znany jest z zamiłowania do przesiadywania w paskudnej spelunie zwanej "u McGinty'ego" w Roaring Third - jednej z najgorszych, fabrycznych dzielnic Cleveland.
Zadowolony z tych kilku poszlak opuściłem biuro Finstera i - postanawiając kroczyć po podesłanych śladach - zdecydowałem się na zwrócenie wzroku na bar w Roaring Third i ewentualne wytropienie posłańca...
Wchodząc do baru, zauważyłem od razu, że jego klientela była, delikatnie mówiąc, nieprzyjazna obcym i raczej niekomunikatywna. Jednak, jako że śledztwo w sprawie Torso Killera było w toku, zdążyli się oni przyzwyczaić do wszechobecnej policji. Godzinom pracy zaś należało przypisać fakt, iż - oprócz barmana - naliczyłem zaledwie trzech klientów. Dwóch z nich - "twardo" wyglądających mężczyzn - prowadziło szeptem dysputę na tylko im znany temat. Ostatnim natomiast był świetnie ubrany mężczyzna, siedzący we wnęce obok drzwi, palący papierosa i sprawiający wrażenie kompletnie obojętnego na wszystko dokoła. Poza nimi cała sala baru była zupełnie pusta...
Barman powiedział mi tylko tyle, że właśnie wykraczam poza swoje kompetencje. Dwóch rozmawiających szeptem zignorowało mnie w najdoskonalszy z możliwych sposób. Dobrze ubrany mężczyzna natomiast okazał się być Dickiem Winslowem - agentem FBI poszukującym (w raczej bierny sposób) poszlak, mogących okazać się przydatnymi w dochodzeniu w sprawie morderstw. Tak nawiasem mówiąc, nie był on zbyt dobry w robocie wywiadowczej i wyróżniał się znacząco spośród typowego dla tego miejsca "towarzystwa"... Rozmowa z nim przyniosła następujące informacje:
• Był on osobiście zaangażowany w śledztwo w sprawie Torso Killera, gdyż - jak wierzył - to mogłoby nadać odpowiedniego impulsu jego karierze.
• Nie miał pojęcia, kim jest George Hansen.
• FBI sporządziło listę Amerykanów niemieckiego pochodzenia, podejrzanych o niewłaściwe politycznie sympatie. Biuro podzieliło się informacjami o tym z innymi agencjami i Bill Sullivan dysponował jedną z kopii listy.
• Winslow wyraźnie nie miał szacunku ani dla mnie, ani dla mojej "młodziutkiej" agencji.
Postanowiłem wrócić do biura Detektywa po kilka bardziej użytecznych informacji. Był on nadal - niestety - niekooperatywny, jednak - kiedy tylko wspomniałem o tym, jak to Winslow "popisał się" ze swym "kamuflażem", rozpogodził się i spojrzał na mnie znacznie bardziej przyjaznym okiem...
Następnym moim krokiem był powrót do biura mego zwierzchnika. Ten, poproszony, ofiarował mi kopię "Czarnej Listy", o której mówił Winslow. Dokładnie tak jak się spodziewałem, nazwisko Hanka Finstera również się na niej znajdowało.
Dysponując taką ilością informacji, skierowałem się do swego biura, by sprawdzić, czy dobrze zapamiętałem notkę z biurka, mówiącą o zaszyfrowaniu listy. Porównując notatki Pensky'ego, kartkę papieru z herbem i numerem telefonu Finstera oraz zawartość listy, szybko doszedłem do wniosku, że jestem w stanie złamać kod FBI. Jak mniemałem, obok nazwisk wpływowych Niemców-Amerykanów znajdowały się ich telefony. Zawarta na niej była dodatkowa motywacja: zauważyłem bowiem tam również nazwisko prof. Straussa! Zatem dzięki rozwiązaniu tej zagadki mogłem poznać jego numer telefonu... Stosując się do ponagleń profesora (w liście do Pensky'ego), postanowiłem zadzwonić do niego natychmiast po złamaniu szyfru. Wybranie numeru profesora (267-404) sprawiło, że połączyłem się z Muzeum Historii Naturalnej w Cleveland. Jak się jednak okazało, profesora wówczas w muzeum nie było, jednak osoba po drugiej stronie słuchawki - podstarzały już nieco kustosz - zapewniła, że chętnie zostawi bądź przekaże wiadomość profesorowi...
Nie bardzo wiedząc czego się uchwycić, po kolei odwiedziłem biuro Finstera, bar MacGinty'ego i posterunek policji... Moje starania nie przyniosły jednak wymiernych skutków: wciąż nie było śladu ani nowych poszlak, ani istnienia George'a Hansena. Rozczarowany powróciłem do mego biura i - na szczęście - na swoim biurku znalazłem wiadomość mówiącą o tym, że niejaka panna Helen Strauss z Muzeum, zapytana o Waltera Pensky'ego, potwierdziła, że rzeczywiście było to nazwisko osoby próbującej skontaktować się z jej ojcem. Jako zaś że nie miałem innych, wyraźniejszych śladów, błyskawicznie zdecydowałem się na poświęcenie odrobiny czasu na złożenie niewielkiej wizyty w muzeum...
AKT PIERWSZY SCENA DRUGA [CD 2]
Wszedłem do biur Muzeum Historii Naturalnej, które nie wiedzieć czemu znajdowały się w piwnicach. To właśnie tutaj po raz pierwszy spotkałem córkę profesora Straussa, młodą studentkę imieniem Helen, pracującą nad swoją pracą magisterską z historii Europy Wschodniej. Poinformowała mnie ona o tym, że jej ojciec musiał wyjechać na jakiś czas z miasta w interesach, oraz że Pensky próbował się z nim skontaktować w sprawie jakiegoś materiału dowodowego, który chciał koniecznie przetłumaczyć. Nie była pewna, co to był za materiał, ale twierdziła, że - zdaniem Pensky'ego - miał on żywotne znaczenie dla nich obydwu.
Ciekawość została zaspokojona. Przypominając zaś sobie wręcz żar, jaki bił od notatek, gdzie Walter Pensky opisywał swoją pracę, zacząłem poważnie zastanawiać się, gdzie mógł on ukryć tak niezwykle ważną rzecz jak ten materiał. Wróciłem do swojego biura, by móc się po nim rozejrzeć.
To zajęło mi nieco czasu, jednak w końcu zauważyłem, że przy włączonym świetle na kloszu widoczny jest cień leżącego na nim przedmiotu. Wspiąłem się zatem na biurko i ściągnąłem leżący na kloszu niewielki atłasowy woreczek zawierający nieregularne części czarnej ceramiki, siatkowy model jakiegoś przedmiotu i dwa kawałki zleżałego pergaminu. Każda z ceramicznych części miała wyryty na sobie dziwaczny symbol. Także pergaminy zapisane były tym samym typem runów. Całość zaś była kompletnie niezrozumiała, oprócz jednego zdania zapisanego po angielsku ręką Pensky'ego, które głosiło: "Dziewięć Darów dla Odyna".
Już po chwili od rozpoczęcia zabawy z ceramicznymi cząstkami zauważyłem, że niektóre z pokrywających je symboli były niezwykle podobne do tych znalezionych na zaproszeniu Stowarzyszenia Thule. Kiedy złożyłem je ze sobą, dokładnie wpasowały się w model, a całość zaczęła wyglądać jak jakaś niesamowita, trójwymiarowa układanka. Problem jednak leżał w tym, że właściwie wszystkie one pasowały do odpowiadających im kształtem miejsc... Jak zatem mogłem - w obliczu tysięcy możliwych kombinacji - określić, która z nich miałaby być tą właściwą...?
Tak na dobrą sprawę nie miałem pojęcia, dokąd się skierować, wciąż czułem jednak, że odnalezienie George'a Hansena da mojemu dochodzeniu oczekiwany impuls. Dlatego też wróciłem do baru McGinty'ego. Już schodząc po schodkach w głębi sali widziałem raczej ubogiego robotnika w średnim wieku, spoglądającego w otchłań swojego kufla. Podszedłem do niego i zapytałem, czy nie zna przypadkiem George'a Hansena. Moja cierpliwość została wreszcie nagrodzona: okazało się, że to właśnie on jest człowiekiem, którego szukałem.
Już pierwsze słowa, jakie padły z jego ust, ich brzmienie i gorycz w nich zawarta wyraźnie dawały do zrozumienia, że od momentu zwolnienia, jego życie znalazło się na równi pochyłej, z której nie sposób zawrócić... Jednak jego żal i złość na wszystko, co było z tym związane sprawiały, że chciał i powiedział mi wszystko, co dotyczyło tej sprawy i co ja chciałem wiedzieć.
• Człowiek, który dostarczył Finsterowi zaproszenie był znany pod imieniem Louie.
• George po raz pierwszy spotkał Louie'ego w tym właśnie barze przed kilkoma zaledwie tygodniami. Kiedy Louie opowiedział mu, jak to dotkliwie obchodzi się z nim życie, George zaproponował mu pracę.
• Nie wie nic więcej o Louiem. Nie wie również gdzie ewentualnie go szukać.
• Mimo to obiecał postarać się poszukać kilku rzeczy i przekazać to, co uda mu się zdobyć...
Zanim wyszedłem z baru, mój wzrok przykuł niezauważony poprzednio ścienny telefon we wnęce z tyłu baru. Na tablicy za nim wydrapanych było mnóstwo rozmaitych napisów, jednak ja - podchodząc bliżej - widziałem coraz wyraźniej, że jeden z nich głosi: "Lou Fielding". Kiedy jednak zadzwoniłem pod podany niżej numer i zapytałem o to nazwisko, osoba po drugiej stronie słuchawki odpowiedziała, że nie zna nikogo, kto nazywa się Lou Fielding (numer telefonu: 267-259).
Następnie - wiedząc mniej więcej czego czy raczej: kogo szukać - skierowałem się do biura Detektywa Merylo i ponownie skupiłem się na księdze zatrzymanych. Pamiętając opis, jaki dał mi Finster, byłem w stanie zidentyfikować człowieka nazwanego "Louis Fischer", zaś wśród długiej listy jego aliasów jeden rzeczywiście brzmiał "Lou Fielding". Zaraz po dokonaniu tego odkrycia powróciłem do swego biura, by uporządkować nieco to, co zdołałem zebrać...
Niedługo później, myśląc że być może Louie używa jednego ze swych aliasów, wróciłem do baru i wybrałem numer. Tym razem jednak zapytałem o Lou Fieldinga. Niestety ani to, ani kolejne nazwiska nie przyniosły żadnego skutku: osoba po drugiej stronie linii wciąż upierała się, że nie wie, o czym mówię. Żadna z rozmów nie dała wartościowych efektów...
Niespodziewanie informację miał dla mnie jednak George Hansen. Mimo iż nie był wcale pewien, czy okaże się użyteczna, wspomniał, że niektórzy z ich kumpli wołali Louie'go, podczas jego spotkania z Finsterem, używając imienia "Harold".
Rozpaczliwie chwytając się tej ostatniej szansy zadzwoniłem po raz kolejny pod numer "Lou Fieldinga". Jednak i podanie imienia Harold niewiele zmieniło w sytuacji: rozmówca utrzymywał, że nie zna nikogo takiego...
Odrobinę rozczarowany wróciłem do muzeum i poprosiłem Helen o pomoc w sprawie zaproszenia, strony listowej z herbem Finstera, kawałków ceramiki i części pergaminu. Helen zgodziła się na to, jednak oczywiste było, że na dokładniejsze obejrzenie wszystkiego potrzebuje nieco czasu. W "międzyczasie" wróciłem do swojego biura, odwiedziłem Hanka Finstera i Detektywa Merylo w poszukiwaniu nowych śladów. Jednak ponieważ nie przyniosło to miarodajnych skutków, wróciłem do biur Muzeum, by uzyskać jakieś informacje o runach. Uzyskałem tylko kilka ogólnych danych - niestety niewiele o samym tłumaczeniu. To ostatnie bowiem zajmowało więcej czasu niż Helen wcześniej przypuszczała. Rozmowa z nią wyjaśniła jednak kilka zagadnień:
• Symbole na płytkach, pergamin i zaproszenie zapisane zostały nordyckimi runami, dawną formą germańskiego pisma. Jednak sposób, w jaki zostały one zestawione na materiałach, nie przypominał jej żadnego ze znanych jej starożytnych języków Germanów.
• Zwrot "Dziewięć Darów Odynowi" może oznaczać jakąś formę ludzkiej bądź zwierzęcej ofiary.
• Mimo że nigdy nie słyszała o "Bractwie Thule" ("Brotherhood of Thule" - tajnego zrzeszenia, które wystawiło zaproszenie), przypomina sobie, że "Zrzeszenie Thule" ("Thule Society") istniało w Niemczech jeszcze przed przejęciem władzy przez Hitlera. Jej znaczną polityczną władzę przerwał dopiero Nowy Porządek nazistów. Było ono również powszechnie znane ze swego zaangażowania w sprawy kabały i czarnej magii.
• Herb na zaproszeniu należy do pod-sekty Rycerzy Teutońskich, która została ekskomunikowana za pogańskie praktyki już w średniowieczu.
• Jak wynika z jednej księgi herbarza, również i przodkowie Hanka Finstera (Finsterlau'owie - Finsterlau) byli czołowymi oficerami tej sekty.
• Profesor Strauss podczas swych badań w Europie wszedł w posiadanie części witraża ukazującego herby najważniejszych oficerów obrządku. Co ciekawe jednak, na jedynym złożonym herbie, w podczerwieni, daje się odczytać obecne nazwisko potomków oficera. Fragmenty innych, widoczne również jedynie w taki sposób, pozwalały mniemać, że złożenie ich ujawni więcej aktualnych nazwisk. Witraż był co prawda w rozsypce, jednak Helen pozwoliła mi zająć się jego złożeniem.
• Jednym z oficerów sekty był Herold (Herald) lub Posłaniec (Messenger). W tym momencie, na dźwięk słowa "Herald", jakże fonetycznie podobnego do "Harold" zaświtało mi rozwiązanie. Być może Louie nie używał żadnego pseudonimu, lecz jedynie wykorzystywał swój tytuł...?
Wiedziałem już, że jedynym znaczącym i osiągalnym krokiem naprzód może być złożenie witraża i poznanie nazwy herbu Posłańca, prawdopodobnie wykorzystywanego obecnie przez Louiego jako nazwisko, i dzięki niemu - wytropienie go. Posiłkując się zaproszeniem i herbarzem (?) udostępnianym przez Helen, przesuwając i dopasowując klocki do siebie, wreszcie udało mi się złożyć witraż w ten odpowiadający mu sposób. Kiedy tylko ostatnia część wpasowała się w swoje miejsce, użyłem stojącej po lewej stronie stołu lampy i w uzyskanej podczerwieni ujrzałem nazwiska, które pojawiły się na zestawionych herbach. Dopasowanie nazw do odpowiadających im herbów było kwestią chwili:
Finsterlau Sergeant of Arms (Zbrojmistrz)
Muhlhaven Scribe (Kanclerz)
Fischterwald Herald (Herold)
*****
- Złóż trzy romby, korzystając z wzorów ukazanych w księdze Helen.
- Użyj lampy, by w podczerwieni móc zobaczyć niewidoczne dotąd nazwiska.
- To ujawni nazwisko Herolda (FISCHTERWALD).
CHEAT: leadhead
*****
Pierwszą czynnością, jaką wykonałem było dokładne przeglądnięcie listy podejrzanych Amerykanów. Tak jak można się było spodziewać, było na niej nazwisko Muhlhaven, jednak nie znalazłem na niej ani prawdziwego nazwiska, ani żadnego z licznych aliasów Louie'go. To jednak nie miało wielkiego znaczenia: być może bowiem Louie był nie dość ważną osobą, by znaleźć się w kręgu tych, nad którymi "pieczę" trzymała FBI. Tym niemniej gorąco podziękowałem Helen za jej nieocenioną pomoc i zapowiedziałem kolejną wizytę, tłumacząc się chęcią uzyskania dodatkowych wiadomości o ewentualnych postępach w tłumaczeniu pergaminów. Zaraz po tym skierowałem się do baru McGinty'ego i szybko wykręciłem numer 267-259.
Tym razem wymienienie nazwiska "Louie Fischterwald" odniosło oczekiwany od dawna pozytywny skutek! Osoba po drugiej stronie słuchawki powiedziała wprawdzie, że Louiego nie zastałem, lecz wspomniała również, że mogłem spotkać go w Raven Room, ekskluzywnym klubie "wielkich tego miasta".
Dowiedziawszy się tego, natychmiast udałem się do klubu. Jednak kiedy tam wszedłem, znalazłem jedynie puste foyer i zamknięte, prowadzące do klubu drzwi... I głośnik w ścianie. Rozmowa z kimś z wnętrza przyniosła pewne rezultaty: dowiedziałem się, że Louie wymknął się na kilka chwil, by skończyć jakąś pracę w jednym z przytułków dla bezdomnych, w jakiejś podłej dzielnicy. To jednak było wszystko, co udało mi się zdobyć, gdyż rozmówca nagle stał się bardziej podejrzliwy i zakończył naszą miłą konwersację.
Rozpaczliwie poszukując jakiejkolwiek wskazówki, postanowiłem dokonać ostrożnego przeszukania foyer. Oprócz kilku bardzo obiecująco brzmiących nazwisk i numerów telefonów odnalezionych w księdze gości, dał się zauważyć również niewielki skrawek kartki, wciśnięty pod jedną z tylnych nóżek masywnego drewnianego stolika. Kiedy udało mi się wyciągnąć tę niepozorną kartę, ze sporym zaskoczeniem zidentyfikowałem ją jako obrazek z misji św. Bartłomieja. Był na niej również adres przytułku - znajdował się on na rogu Roaring Third o kilka kroków od baru McGinty'ego. Na rewersie karty zapisano coś, co mogło być punktacją w jakiejś grze pomiędzy osobami o imionach Louie i Ernie.
Opiekun misji był wielkim, lecz całkowicie niegroźnym, i w ten określony sposób "powolnym", człowiekiem zwanym Ernie. Ten poczciwy "duży chłopiec" naprawdę starał się być jak najbardziej przydatnym jak tylko można i powiedział mi wszystko, niezależnie od tego, czy było to ważne, czy też nie. Konwersacja z nim ujawniła:
• Ernie rzeczywiście był przyjacielem Louiego.
• Louie pracował jako odźwierny w Raven Room.
• Swego czasu Louie przedstawił Erniego Glorii DeMille jednej z ładniejszych panienek, aspirującej do miana "aktorki". Na dowód swych słów Ernie pokazał mi fotografię, na której znajdował się on i ta - rzekomo - aktorka oraz Louie i jeszcze kilku raczej ciężko spoglądających i wyglądających typów. Scenerią zdjęcia było wnętrze jakiejś restauracji. Oczywiście natychmiast pomyślałem, że fotografia ta może być bardzo pomocna w moim dochodzeniu.
Wróciłem do muzeum, by przekonać się, jak Helen radzi sobie z tłumaczeniem. Przez całą jednak drogę zastanawiając się, w jaki sposób zawładnąć skarbem Erniego. Helen, widząc mnie, wyglądała na równie zadowoloną z wizyty co zwykle... Niestety nie uczyniła niemalże postępów w kwestii złożenia ze sobą ceramicznych run. Z drugiej zaś strony mogła pochwalić się sukcesem: udało się jej odszyfrować pergaminy! Nie dając się długo prosić, opowiedziała mi o swoim zadaniu. Przełomem w jej pracy było odkrycie, że runy zapisywały fonetycznie przeliterowany tekst i że w ogóle zapisany został on po... angielsku! Kiedy zaś wykryła już tę dziwną przypadłość, reszta nie była trudna...
Przeglądając tłumaczenie pergaminów upewniałem się w przekonaniu, że opisują one jakiś rodzaj starożytnych rytuałów. Jak wyjaśniła Helen, opisano dwa odrębne rytuały. Jeden został stworzony w celu obudzenia ducha boga Normanów: Odyna. Drugi natomiast jest jego zmienioną wersją, wywoływaną, by zabić tego ducha i "przelać" jego moc na prowadzącego rytuał. To wszystko było bardzo dziwne, jednak nadspodziewanie aż nazbyt dobrze odpowiadało notatkom Waltera Pensky'ego. Dowodziło również istnienia powiązań pomiędzy zaproszeniem, jakie otrzymał Finster (które też dało pierwszy impuls mojemu dochodzeniu), a sprawą Pensky'ego.
Zaskoczony i nieco zdezorientowany tym odkryciem skierowałem się do Raven Room. Tym razem miałem więcej szczęścia: Louie był tam - stał przy drzwiach niczym odźwierny (którym był), lecz - gdy przedstawiłem się jako agent federalny - odmówił wszelkich zeznań. Co więcej: wyglądał niesamowicie pewnie jak na takiego szczura, kiedy mówił, że znajduje się obecnie pod opieką kilku niezwykle wpływowych przyjaciół i że właśnie z tego powodu mam niewielkie szanse na skłonienie go do jakichkolwiek "zwierzeń". W tym momencie przypomniałem sobie napomnienia Billa Sullivana, który już podczas pierwszej rozmowy ostrzegał i nakazywał postępowanie z ogromnym taktem. Zdecydowałem, że niewiele mogę zdziałać w tym przypadku... Oczywiście, fotografia Erniego mogłaby stać się pewnym impulsem, który sprawiłby że Louie stałby się odrobinę bardziej chętny do współpracy... Właśnie w tym pokładając nadzieję na posunięcie śledztwa udałem się do przytułku św. Bartłomieja, by nieco dokładniej przyjrzeć się zdjęciu.
Po wejściu do budynku, pod błahym pozorem nakazałem udać się Erniemu gdzie indziej, a jako że żaden z włóczęgów nie przejawiał widocznego zainteresowania moją osobą, zdecydowałem wśliznąć się za kontuar i nieco tam powęszyć.
Już pierwszy rzut oka ukazał ogromną ilość śmiecia na półkach z tyłu kontuaru. Jednak niewiele potrzeba było, by zlokalizować walizę Erniego leżącą na podłodze. Samo "przebicie się" przez jej zawartość było jednak nieco bardziej uciążliwe. Przesuwałem (nie chcąc utracić widoku prawidłowego wyglądu jej wnętrza) przedmioty z prawa na lewo. Jak można się było spodziewać, fotografia Erniego była ostatnim przedmiotem na dnie po prawej stronie walizki...
*****
Fotografia Erniego
- Kuferek Erniego znajduje się za kontuarem.
- Przesuwaj przedmioty w niej zawarte z lewa na prawo.
- Fotografia jest ostatnim przedmiotem po prawej stronie.
*****
Dysponując zdjęciem, chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o osobach, które - oprócz Erniego, Louiego i Glorii DeMille - były tam przedstawione. Jako zaś że wiedziałem, że Louie miał kryminalną przeszłość, przypuszczałem, że i jego sfotografowani towarzysze byli jakoś na bakier z prawem... A któż mógłby wiedzieć więcej o lokalnych przestępcach niż Detektyw Merylo...?
Wróciłem na piętnastą przecznicę i po raz kolejny porozmawiałem z Merylo. Kiedy pokazałem mu skradzioną w misji fotografię, rozpoznał znajdujących się na niej mężczyzn jako notorycznych clevelandzkich gangsterów. Co więcej jednak, potrafił on także stwierdzić, że w momencie zrobienia tej fotografii Louie Fischterwald znany był jako "Louie the Fish" (Louie Ryba). Było to w czasach, gdy nasz uroczy Louie postanowił wzbogacić się nieco kosztem miejscowego mafioso, po czym na kilka lat rozpłynął się... Plotki głosiły, że wydany został na niego wyrok śmierci. Merylo nie miał również wątpliwości co do tego, że wielu z tej "przestępczej elity" byłoby naprawdę szczęśliwych wiedząc, gdzie znajduje się "Ryba" i że - bez wątpienia - Louie będzie mieć sporo problemów, kiedy się o nim dowiedzą...
To jednak był rodzaj informacji, jakim mogłem się posłużyć, by uczynić Louiego bardziej rozmownym. Podziękowałem zatem Merylo i wprost z posterunku udałem się do foyer klubu Raven Room. Oczywiście pokazanie zdjęcia Erniego Louiemu miało taki sam skutek, jak użycie na kostce masła gorącego noża. Zgodził się na szczerą rozmowę, jednak, kierowany jakimś niepokojem, błagał, by spotkać się z nim gdzieś poza klubem. Wyczuwając w nim aż nazbyt wyraźnie szczura, zgodziłem się na spotkanie w miejscu, które uznał za znacznie bardziej bezpieczne - jednak byłem nieugięty w kwestii czasu tego szczególnego randes-vous: miało się odbyć jeszcze tego samego popołudnia...
Miejscem umówionego spotkania była nora w pozostałościach fabryki i kompleksu magazynów na brzegu rzeki. Zbliżając się do niej nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy, jaki nastąpił... Kiedy bowiem wspiąłem się na ostatni stopień schodów i miałem wejść w słabo oświetlony korytarz, spostrzegłem człowieka, który najwyraźniej próbował sforsować zamknięte drzwi. W odpowiedzi zaś na moje zawołanie - zaskoczony chyba bardziej niż ja - wyszarpnął broń i strzelił w moim kierunku, po czym natychmiast ruszył biegiem kierując się w głąb magazynu. Na szczęście treningi w szkole policyjnej dały efekt, i w porę - właściwie bez udziału świadomości - uskoczyłem. Klęcząc na podłodze wyciągnąłem swoją odznakę i broń. Niestety, dopiero znacznie później dowiedziałem się, że w ferworze walki lądując na podłodze mój szczęśliwy medalik ze św. Krzysztofem wyśliznął się zza oprawki odznaki... Tymczasem jednak - nie zauważywszy tego - kryjąc się i klucząc, ruszyłem w ślad za napastnikiem.
Przez głowę gorączkowo przelatywały mi myśli stanowiące odbicie zapamiętanych słów wykładowców. Być nad wyraz ostrożnym. Wyczuwać momenty, kiedy napastnik zmienia pozycję i ruszać w tej samej chwili. Nie spieszyć się, by nie wystawiać się na zbędny ogień przeciwnika. Oszczędzać amunicję - mój pistolet zawierał jedynie dziewięć pocisków. Jaśniejszym aspektem nienajlepszej sytuacji było to, że miałem przy sobie również i rewolwer znaleziony w szufladzie biurka Pensky'ego, gdyż dysponowałem pięcioma kulami więcej...
Początkowo skradałem się tym marnie oświetlonym korytarzem wypełnionym starymi skrzyniami i kontenerami. Przez cały ten czas, samemu starając się stąpać jak najciszej, nasłuchiwałem kroków przeciwnika. Czułem, że jeżeli będzie on uciekał po metalowej podłodze, prawdopodobnie schowa się w lewym narożniku magazynu albo będzie próbować uciec po metalowym chodniczku. Jeżeli natomiast kroki brzmiałyby jakby biegł po drewnianej - wiedziałem, że ucieka na wprost, byle jak najdalej ode mnie. Czułem, że gdybym pomylił kierunki, strzelec nie zmarnuje drugiej szansy...
Znając już z grubsza kierunek, w jakim biegł mój napastnik, mogłem lepiej przemyśleć plan wytropienia go. Jeżeli uciekałby po metalowym chodniczku, miałbym go w narożniku, wręcz wystawionego. Wystarczyło jedynie cierpliwie zaczekać, dopóki się zanadto nie wychyli i zestrzelić go stamtąd. Jeżeli zamierzałby ukryć się w narożniku magazynu, miałbym znacznie trudniejsze zadanie: kierowanie się na wprost byłoby równoznaczne samobójstwu! Jego pozycja byłaby zbyt dobrze strzeżona, a jego pole widzenia zbyt szerokie, bym mógł uczynić w jego kierunku więcej niż zaledwie kilka kroków... Dlatego też należałoby wybrać jedną z bocznych - prawą lub lewą - odnóg, by móc zajść go z boku.
Jeżeli jednak wybrałbym lewą drogę. byłbym dość dobrze ukryty przed wzrokiem strzelca znajdującego się po prawej stronie. Nie widziałby mnie, jednak i ja nie miałbym szansy oddania czystego strzału. Był jednak i na to sposób: precyzyjne trafienie w rury, za którymi był ukryty - uwolnienie strumienia
gorącej pary wypędziłoby go z jego ukrycia. Wtedy wystarczyłoby jedynie pociągnąć za spust po raz wtóry...
Jeśli wybrałbym z kolei prawe rozwidlenie, miałbym znacznie lepszą pozycję - do tego stopnia, że mógłbym zauważyć swojego prześladowcę. Niestety, wciąż byłby zbyt dobrze ukryty, bym miał realną szansę zastrzelenia go. Zamiast tego wystarczyłoby chwycić leżącą w pobliżu butelkę po winie i rzucić ją w kierunku środka magazynu. Dźwięk rozbitego szkła powinien sprowokować przestępcę na tyle, by zechciał wychylić się ze swojej kryjówki. Zanim zorientowałby się, że patrzy w niewłaściwym kierunku miałbym szansę - o ile zrobiłbym to wystarczająco szybko - by móc oddać w niego jeden precyzyjny strzał...
Niezbyt pamiętam, w jaki sposób wygrałem ten pojedynek. Jeszcze trzęsąc się i nad wyraz mocno ściskając w pobielałej dłoni kolbę pistoletu, zbliżyłem się do ciała mojego niedawnego przeciwnika. Wyostrzone działaniem adrenaliny zmysły zanotowały, że posiadał on pistolet Mauser - powszechny wśród nazistów. Drugim interesującym obiektem było pudełko zapałek z Cleveland Hotel. Wewnątrz pudełka zapisane było nazwisko "Muhlhaven", które widziałem już kilkakrotnie przedtem...
Ocierając drżącą dłonią mokre czoło i uspokajając z wolna, skierowałem się w kierunku wyjścia z budynku. To jednak nie był koniec emocji: zauważyłem bowiem młodego chłopca wchodzącego po schodach. Chłopiec ten - wyglądając na nieco zdenerwowanego - zbliżył się do mnie i wręczył mi duże pudło. Przyjmując ofiarowaną mu dychę, wyjaśnił, że ktoś dał mu to pudło, by dostarczył je właśnie mnie. Otworzywszy pudełko, natychmiast, kierowany bezmyślnym lecz uzasadnionym impulsem, odrzuciłem je od siebie. W jego wnętrzu bowiem znajdowała się oddzielona od reszty ciała głowa Louisa Fischterwalda, Herolda i posłańca...!
AKT DRUGI [CD 3]
...Znajdowałem się we własnym biurze, którego ściany nagle, bez żadnego powodu, roztopiły się i zniknęły, pozostawiając mnie samego w dziwacznym, mistycznym otoczeniu. Zdezorientowany rozpaczliwie rozglądałem się wokół, jednak jedynym w miarę normalnie wyglądającym w tym przerażająco nietypowym krajobrazie obiektem były ogromne wrota... Niemalże natychmiast zdałem sobie sprawę z tego, że wiszą one jednak ponad kamiennym podłożem... Rozglądałem się gorączkowo w poszukiwaniu jakiejkolwiek drogi wyjścia, gdy naraz moją uwagę przykuł fakt, iż drzwi z wolna poczęły się otwierać. Na ich progu stanęła mroczna, tajemnicza figura ubrana w surdut i kapelusz, i podpierająca się laską. Schodząc, człowiek podniósł swą laskę i... w mgnieniu oka dzieląca nas odległość skurczyła się do jednego niewielkiego kroku! Człowiek uniósł laskę po raz wtóry i ukazał tkwiący w jej końcu, wyrzeźbiony w kształt runy czarny kamień, po czym... przycisnął go do mojego czoła! Poprzez krzyk, jaki wydarł się z mojego gardła, w chwili gdy kamień palił moją skórę, usłyszałem, jak człowiek ten szepcze coś po niemiecku.
Nastąpił jasny błysk i ogłuszający dźwięk grzmotu i... drgnąłem budząc się...
Pierwszym obrazem, jaki zanotowała świadomość był stojący po drugiej stronie biurka Detektyw Merylo. To on właśnie obudził mnie rzucając porannym wydaniem gazety o blat mojego biurka. Jak przez mgłę słyszałem również słowa Merylo mówiącego coś o spaniu na służbie. W chwilę później zaczął wypytywać mnie o szczegóły morderstwa Louiego. Mogłem zignorować jego pytania, zadając któreś z własnych, lub odpowiedzieć na nie najlepiej jak umiałem. Decydując się na współpracę z detektywem, opowiedziałem mu o umówionym spotkaniu z Louiem. Próbowałem przy tym przekonać go do mojej koncepcji powiązania tego morderstwa z Bractwem Thule, jednak Merylo upierał się przy wersji, że była to robota Torso Killera. Wspomniał również, że na zdekapitowanym ciele Louiego odkryto wyryte słowo "nazi". To z kolei sprawiło, że wspomniałem o swojej teorii, według której Louie został zamordowany, aby nie ujawnić istnienia nazistowskiej siatki szpiegowskiej, na co odpowiedział, że nie został on zabity za pomocą żadnej tradycyjnej nazistowskiej metody. Wprawdzie naziści byli brutalnymi mordercami, jednak zwykle nie tracili czasu na rozczłonkowywanie swoich ofiar... Detektyw kontynuował przesłuchanie, pytając o tajemniczego człowieka z bronią, zastrzelonego przeze mnie w opuszczonym magazynie. Mogłem zasłonić się jurysdykcją i nie odpowiadać na pytanie w sprawie, do której nie miał prawa, jednak - pamiętając o tym, że Winslow i tak nie liczy się z Biurem, uznałem za najlepsze wyjście jak najściślej współpracować z Policją. Wyznałem zatem Merylo, że moim zdaniem, sądząc po typie broni, strzelec był wykonawcą poleceń Niemców. Co zrozumiałe, zapytałem go również, czy zidentyfikowano już ciało tego człowieka, lecz - niestety - dowiedziałem się, że FBI przejęło całą sprawę, i że jeżeli chcę się czegoś dowiedzieć, muszę zapytać samego Winslowa. Z tymi też słowy Detektyw Meryko opuścił mój gabinet i na powrót zostałem sam...
Przypomniawszy sobie o pozostawionej przez Merylo gazecie, sięgnąłem po nią i ignorując słabość i szum w uszach skoncentrowałem się na jej zawartości. Już z pierwszej strony wielkimi literami krzyczał tytuł donoszący o szczegółach śmierci Louiego. Przeczytałem artykuł i zabrałem się do przeglądania dalszych, gdy naraz jeden szczegół ze zdjęcia ukazującego scenę znalezienia pozostałej części ciała sprawił, że moja słabość po prostu przestała istnieć. Otóż na jednym ze zdjęć zauważyłem rękę trzymającej się w cieniu osoby noszącej ozdobną laskę! Dodatkowo, jakby umacniając mnie w przekonaniu, że mój sen nie był tylko snem, drugi z wiodących artykułów był opowiadaniem jakiegoś człowieka o swojej ucieczce przed Torso Killerem, którego opisywał jako człowieka podpierającego się dziwacznie rzeźbioną laską...!
Całość snu wydawała mi się aż nazbyt dziwna, dlatego też - aby przerwać ponure rozmyślania - postanowiłem wrócić do swojego dochodzenia. Pierwszym krokiem było odwiedzenie biura szefa. Kiedy jednak dochodziłem do jego drzwi, zatrzymały mnie w miejscu odgłosy zażartej dyskusji toczonej pomiędzy Dickiem Winslowem a Williamem Sullivanem. Co więcej: najwyraźniej kłócili się o strzelaninę, morderstwa "Rzeźnika", kwestie jurysdykcji i MOICH zdolności, jako bardzo niedoświadczonego przecież agenta. Ja zaś miałem dosyć innych komentujących moją pracę i - niespodziewanie nawet dla samego siebie - wkroczyłem do gabinetu. Widząc mnie wchodzącego, Winslow przerwał swe nagabywania i przybrał uprzejmą wobec mnie postawę. Odwracając się by wyjść, przyjacielsko puknął mnie w ramię, poinformował Sullivana, że dokończą konwersację w późniejszym terminie, zanim jednak ostatecznie opuści ten budynek... Zauważając moją frustrację, Sullivan napomniał, abym przestał się zamartwiać i jemu pozostawił kwestię rozwiązania chybionej taktyki prowadzenia śledztwa reprezentowanej przez Winslowa.
Postanowiłem szczerze pomówić z Sullivanem. Rozmowa z nim przyniosła następujące informacje:
• Sullivan martwi się o mnie. Ta ojcowska wręcz czułość dawała się wyczuć w momencie gdy zapewniał on, że rozumie, jak ciężko zabić kogoś, mimo że odbyło się to przecież jedynie w obronie własnej...
• FBI pociągnęło kilka sznurków i przeniosło Mr. Pensky'ego do "sanatorium".
Opuściłem Mr. Sullivana i kontynuowałem swoje śledztwo. Na wstępie obejrzałem dokładnie pudełko zapałek, jakie zabrałem martwemu naziście. Pochodziło ono z Cleveland Hotel - ekskluzywnego hotelu w reprezentacyjnej dzielnicy miasta. Widniał na nim napis "Muhlhaven" - nazwisko jednego z tych znajdujących się na Czarnej Liście FBI. Zdecydowałem się podążać tym śladem i skierowałem się do Cleveland Hotel. Podszedłem do kontuaru i rozpocząłem indagowanie Jonesa, portiera. Już początkowe zdania rozmowy wykazały, że rzeczywiście Joseph Muhlhaven jest regularnie gościem tego hotelu, jednak obiecująco zapowiadający się ciąg dalszy został przerwany przez dźwięk telefonu hotelowego. Dzwoniący gość pytał, dlaczego nie otrzymał jeszcze swej porannej gazety. Jones zbeształ chłopca hotelowego, który ruszył dostarczyć gazetę. Ostatecznie z rozmowy z Jonesem udało mi się dowiedzieć następujących informacji.
• Joseph Muhlhaven jest obecnie zameldowany w hotelu, jednak nie ma go w jego pokoju.
• Muhlhaven dysponuje swym własnym apartamentem wykorzystywanym w czasie obecności w Cleveland.
• Jego rodzinnym miastem jest Chicago.
• Sumienny, by nie powiedzieć - nadgorliwy recepcjonista za nic nie ujawni numeru pokoju, w jakim zatrzymał się Muhlhaven.
Muhlhaven był jednak zbyt znaczącą figurą w moim dochodzeniu. Obok bowiem wnętrza pudełka zapałek i listy podejrzanych o szpiegostwo Amerykanów niemieckiego pochodzenia jego nazwisko widniało na starym witrażu złożonym w piwnicach muzeum. Wiedziałem, że muszę przeszukać jego apartament w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek dotyczących tajemniczego Bractwa Thule. Kiedy jednak próbowałem "podejrzeć" listę zawartą w księdze gości, portier bez mała wyszarpnął ją mi, mówiąc, że zobowiązany jest zachowywać tajemnice gości.
Musiałem wymyślić inny sposób... Widząc telefon umieszczony w holu hotelu, przypomniałem sobie, w jaki sposób przerwano moją wcześniejszą rozmowę z Jonesem. Ukradkiem podszedłem do telefonu i wybrałem numer zapisany na pudełku zapałek (GB5-637), by połączyć się z recepcją hotelu. Słuchawkę po drugiej stronie podniósł Jones i ugrzecznionym tonem spytał, czym może służyć. Udając osobę z ostrym zapaleniem gardła i odpowiednią do niego chrypą przedstawiłem się nazwiskiem Muhlhavena i zapytałem (z irytacją) dlaczego - u licha - nie dostarczono mi jeszcze mojego wydania gazety...! Sytuacja powtórzyła się niemal idealnie identycznie: Jones zawołał chłopca hotelowego, zbeształ go i odesłał, by dostarczył gazetę. Przemknąłem do windy za chłopcem i szedłem za nim aż do pokoju Muhlhavena: pokoju o numerze 23G. Nieszczęsny chłopak zapukał do jego drzwi, jednak - zupełnie tak jak mówił Jones - Muhlhavena nie było w pokoju. Chłopiec hotelowy rzucił gazetę pod drzwi i mrucząc coś gniewnie pod nosem wrócił do windy. Nie dane mi było jednak od razu obejrzeć drzwi: musiałem "przeczekać" jeszcze obecność pokojówki, która prowadząc przed sobą wózek szła w moim kierunku. Zatrzymała się tuż obok mnie i obrzuciwszy szybkim spojrzeniem, weszła do pokoju... obok, pozostawiając swój wózek na korytarzu.
Sprawdzenie drzwi apartamentu 23G zajęło tylko chwilkę - oczywiście okazały się zamknięte. Kierowany złudną nadzieją, sądząc, iż być może na wózku pokojówki znajdują się zapasowe klucze do pokojów, przetrząsnąłem również i jego wnętrze. Przyglądając się na powrót drzwiom, zauważyłem jednak, że nad nimi znajduje się niewielki zamykany świetlik. Biorąc pod uwagę jego rozmiary, mogłem przypuszczać, że zdołałbym się przezeń przecisnąć - oczywiście tylko w przypadku, gdyby udało mi się wpierw do niego dostać... W przebłysku geniuszu chwyciłem wózek i podtoczyłem go pod drzwi, po czym, nie zwlekając ani chwilim wspiąłem się nań i zabrałem się za dokładne - i szybkie! - sprawdzanie okienka. Jako jednak, że było dokładnie zamknięte, nie miałem możliwości, by je otworzyć. Zniechęcony zszedłem na podłogę i wtedy moje spojrzenie padło na leżący na stoliku nóż - ten, jakby do tego zadania stworzony, wyważył świetlik i pozwolił na jego wystarczające uchylenie. W tej sytuacji wśliznięcie się do wnętrza pokoju było kwestią zaledwie chwili...
Apartament Muhlhavena był bardzo bogato zdobiony, jednak nie wyglądał na to, by w nim ktoś zamieszkiwał. Idąc w kierunku łóżka, które powinno przecież być najwyraźniejszym symptomem tego, czy ktoś tu mieszka czy też nie - zauważyłem zaproszenie i klucz w muszli stojącej na nocnym stoliku. Chwyciłem klucz (jak - słusznie zresztą mniemałem: zapasowy klucz do pokoju) i sięgnąłem po zaproszenie, gdy naraz... Pozornie typowy dźwięk zmroził mi krew w żyłach! Ktoś próbował otworzyć drzwi od pokoju! Zaskakując sam siebie opanowaniem, błyskawicznie wskoczyłem za kotarę, kryjąc się przed wzrokiem zaniepokojonej - jak sądziłem - tajemniczym przesunięciem wózka - pokojówki. Nie pomyliłem się, czy raczej nie do końca - to, owszem, była pokojówka, jednak nie była sama! Tuż za nią do pokoju weszło dwóch opryszków i świetnie ubrany mężczyzna o wyglądzie arystokraty. Człowiek ten - mówiąc z wyraźnym niemieckim akcentem - podziękował kobiecie i wręczył jej jakieś pieniądze, po czym zaczął metodycznie przeszukiwać pokój, czemu pokojówka przyglądała się z niemałym zaniepokojeniem. Pozwoliła sobie nawet na luksus upomnienia mężczyzny, mówiąc, iż obiecał, że wszystko pozostanie tak jak było, i że całość zajmie jedynie minutę. Odpowiedzią na jej upomnienie niemalże stało się "upomnienie", jakie miała udzielić jej "gwardia przyboczna" arystokraty, jednak powstrzymał ich od działania. Najwyraźniej biorąc sobie do serca jej słowa, arystokrata wziął zaproszenie z nocnego stolika i schował je do kieszeni płaszcza, po czym, z innej kieszeni, wydobył jakąś fotografię i wrzucił ją do muszli leżącej na stoliku...
Po opuszczeniu przez "gości" apartamentu i zamknięciu drzwi przez pokojówkę, na powrót miałem czas i sposobność przeszukania pokoju. Przede wszystkim jednak - żałując nieco zabranego zaproszenia - wyjąłem z muszli fotografię. Zdjęcie przedstawiało nobliwego mężczyznę w średnim wieku w raczej kompromitującej pozycji z atrakcyjną młodą kobietą, która mogła być (i najprawdopodobniej była) prostytutką. Na odwrocie fotografii zaś znajdowało się kilka zdań. Całość wyglądała jak próba szantażu Muhlhavena i nakazywała mu spotkanie się z Niemcem w "znanym miejscu i czasie".
Przeszukiwałem nadal pokój, łudząc się nadzieją odnalezienia dalszych poszlak związków między Muhlhavenem i Bractwem Thule i jakichkolwiek informacji, jakie mogły naprowadzić mnie na powód, dla którego Niemcy chcieliby go szantażować.
Moją uwagę przyciągnął zwłaszcza stojący po przeciwnej do łóżka ścianie sekretarzyk. Był on zamknięty, jednak - co dawało do myślenia - nie było widać w nim żadnej widocznej dziurki, w którą można byłoby wsunąć klucz. W jej miejscu natomiast było niewielkie wgłębienie w mosiądzu, przypominające swym kształtem pojedynczą runę. Jako że jednak nie widziałem żadnej racjonalnej metody otwarcia sekretarzyka, a nic poza nim w pokoju nie rzucało się w oczy i nie obiecywało rewelacji, postanowiłem zakończyć tę nietypową wizytę i udałem się do kryjówki Louiego.
Już wchodząc, zorientowałem się, że pomieszczenie to zostało dokładnie przetrząśnięte. Sam pokój jednak również wyglądał niesamowicie: wypełniony był częściami manekinów, osprzętem szwalniczym, dziurawymi rurami i wypaczonymi oknami... Tym jednak, co najbardziej rzucało się w oczy, były dziwaczne symbole namalowane, wyryte i wyrzeźbione, które znajdowały się dosłownie wszędzie: na podłodze i ścianach... Wśród tego bałaganu niczym szczególnym z pozoru była niewielka kupka popiołów obok staroświeckiego węglowego piecyka, jednak to właśnie ona skrywała kolejne ogniwo zagadki... Odgarnięcie jej leżącą obok miotłą bowiem sprawiło, że odsłoniłem wyryty pod nią zestaw trzech run, niezwykle podobnych do tych, jakie widziałem w atłasowym woreczku znalezionym na kloszu lampy w Pensky'ego - czy raczej: już moim - biurze. Jednak kiedy otworzyłem swój notes i zacząłem kopiować ów zestaw, ich obraz niespodziewanie rozmył się, a bicie mego serca niespodziewanie stało się wręcz ogłuszające... Wreszcie - jak dopełnienie tego dziwacznego stanu - wstając w reakcji na jakiś głośny dźwięk - spostrzegłem, że nie znajduję się już w "norze" Louiego, lecz na powrót w dziwacznym otoczeniu z mojego snu... W oddali zobaczyłem człowieka z laską, tym razem jednak nie był on sam... Trzymanym w dłoni ogromnym rzeźnickim tasakiem zadawał cios za ciosem leżącemu przed nim na stole ciału... Wzniósłszy rękę z toporem, przed ostatecznym uderzeniem, odwrócił się do mnie, uśmiechnął i raz jeszcze powtórzył coś po niemiecku... Ohydne chrupnięcie kości miażdżonych tasakiem wyrwało mnie z tej przerażającej halucynacji... Znów byłem w kryjówce Louiego, próbując przerysować runy wyryte w desce... Zdezorientowany i przerażony zacząłem się zastanawiać, czy to prawda, że ów dziwaczny, odpychający człowiek z moich wizji był Torso Killerem...? Wstrząśnięty wyjąłem jeszcze woreczek z runami i spróbowałem umieścić w modelu trzy runy identyczne do tych znalezionych na podłodze. Pasowały idealnie...
Przeszukując pokój w dalszym ciągu i powoli się uspokajając zauważyłem, że jedna z desek, na których postawiłem stopę zaskrzypiała. Przyglądając się jej bliżej spostrzegłem, że była obluzowana. Ostrożnie wyjąłem ją i wewnątrz ukrytej pod nią jamy znalazłem staroświeckie pudełko. Nie posiadało ono jednak tradycyjnego zamka - po kilku chwilach przyglądania mu się wiedziałem, że w tym na pozór zwyczajnym modelu młyna jest coś niezwykłego...
*****
Pudełko
- Obróć lampę znajdującą się po lewej dużego okna zgodnie z biegiem wskazówek zegara.
- Wciśnij małe okno (znajdujące się po lewej stronie) do wewnątrz domku.
- Wciśnij komin.
- Przesuń belkę pod małym oknem do góry.
- Przekręć koło wodne młyna od siebie. To sprawi, że niewielka belka poniżej i po lewej stronie małego okna "wtopi się" w bok domku.
- Przesuń belkę leżącą poniżej i po lewej stronie małego okienka tak daleko jak to tylko możliwe w lewo.
- Przywróć panelowi znajdującemu się dokładnie pod małym oknem jego początkowe położenie.
- "Wyciągnij" z powrotem komin.
- Przekręć koło do siebie.
- Obróć lampę znajdującą się obok - po lewej stronie - dużego okna o ćwierć obrotu w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, tak by ją wyprostować.
- Przesuń długą belkę znajdującą się pod dużym oknem w lewo.
- Otwórz na całą szerokość drzwi po prawej stronie dużego okna.
- Przesuń otwarte drzwi tak daleko jak to tylko możliwe w lewo.
- Przesuń niewielki kwadratowy panel umieszczony pod dużym oknem do góry.
CHEAT: loghouse
*****
... Dach domku-pudełka odskoczył... Wewnątrz ukryte były osobiste "skarby" Louiego: dziwaczny sygnet, który w miejscu oczka miał wyrzeźbioną wypukłą pojedynczą runę; i niewielki kluczyk. Runa z pierścienia aż nazbyt przypominała tę wyrytą w "zamku" sekretarzyka z apartamentu Muhlhavena. Kluczyk natomiast zdawał się pasować do szafki stojącej pod ścianą, jednak ani użycie go na górnej, ani żadnej innej szufladzie nie dało efektu. Jako jednak że mógł jeszcze okazać się przydatny, schowałem go wraz z sygnetem do kieszeni płaszcza...
Mając nadzieję, że Mr. Sullivan będzie mógł przekazać mi kilka dodatkowych informacji o Muhlhavenie, a być może i tajemniczym Niemcu, skierowałem swe kroki do jego biura. Rozmowa z nim ujawniła następujące informacje:
• Dochodzenie w sprawie Muhlhavena prowadzone jest od dłuższego czasu. Co ciekawe - ten uznający "rodzinne wartości" bezkompromisowy człowiek w swym domu w Chicago, po przyjeździe do Cleveland zmieniał zapatrywania i znany był z częstego i regularnego odwiedzania kasyn i domów uciechy. Był on również człowiekiem dumnym ze swego niemieckiego pochodzenia i z tego to powodu - łączącym się z jeszcze innym: jego szerokich wpływów - znajdował się pod stałą obserwacją chłopców z FBI i Departamentu Stanu.
• Sullivan natychmiast rozpoznał opisanego przeze mnie Niemca. Był to Wilhelm von Hess, dyplomata podejrzany od pewnego czasu o szpiegostwo, jednak - ze względu na napięte stosunki niemiecko-amerykańskie - wciąż tolerowany w Stanach Zjednoczonych.
• Pokazanie mu kompromitującej Muhlhavena fotografii von Hessa, dało niespodziewany skutek: rozpoznał on bowiem wnętrze ze zdjęcia jako pokój we "Flanagan's" - nielegalnym kasynie i domu uciech dla wpływowych (bądź po prostu - bogatych) klientów. I tu spotkała mnie niemała niespodzianka: mój zwierzchnik... pogratulował mi i oznajmił, że powinienem zgromadzić większą ilość dowodów pozwalających na deportację von Hessa i oskarżenia Muhlhavena o szpiegostwo. Ja jednak zmuszony byłem ostrzec przed dokonywaniem pochopnych aresztowań i poprosić o trochę czasu. Wiedziałem przecież, że jestem na tropie czegoś znacznie większego... W odpowiedzi usłyszałem - ku mojej radości i uldze - że jest to moja sprawa i mam prawo decydowania o wszystkim, co jej dotyczyło.
• Teraz kiedy już wykazałem ponad wszelką wątpliwość, iż istnieje powiązanie pomiędzy sprawą Waltera Pensky'ego i moją (wnioskując z obecności identycznych run: zarówno tych znalezionych na podłodze kryjówki Louiego, jak i tych odnalezionych w woreczku w moim biurze) i czując, że niezbędne jest zgłębienie również poprzedniej sprawy, poprosiłem o możliwość wglądu w akta ostatniej sprawy mojego poprzednika. Na wspomnienie o niej Sullivan nie wydał się być szczęśliwy i - jakby mimochodem nadmienił, że Pensky miał obsesję na punkcie tego bezsensu. Ja jednak przypomniałem mu, że identyczne uczucia w tej sprawie żywi Bractwo Thule, na co nie znalazł już odpowiedzi... Jednak i tak nie na wiele by się ona zdała, bowiem - niestety - FBI przejęła kontrolę nad tą sprawą i skonfiskowała akta Pensky'ego.
Bogatszy o tę informację, udałem się do "Flanagan's", lecz - ku mojemu zawodowi - Muhlhavena w nim nie było. Nie dysponując zaś innymi śladami, postanowiłem, że nadszedł w końcu czas, by złożyć wizytę staremu "przyjacielowi" - Dickowi Winslow'owi. Już w moment po wejściu do jego gabinetu ogłuszony zostałem... przeprosinami. Winslow wydawał się mówić szczerze, iż żałuje swojego zachowania i kłótni pomiędzy nim a Sullivanem. Dalsza rozmowa z nim ujawniła co następuje:
• Jak sądził: człowiek, którego zastrzeliłem w opuszczonym magazynie był jednym z wykonawców poleceń lokalnego mafioso. W obliczu tego faktu niewiele znaczyły poszlaki łączące go z Niemcami.
• Potwierdził, że FBI ma Muhlhavena na oku już od jakiegoś czasu.
• Nie miał pojęcia, co też von Hess może robić w Cleveland.
• Miał akta spraw Pensky'ego w swoim sejfie, jednak - nawet wbrew jego osobistym chęciom - z powodu jednoznacznych rozkazów "z góry" nie mógł mi ich udostępnić...
Ostatecznie znalazłszy się w ślepym zaułku, zdecydowałem się wrócić do Cleveland Hotel. Pokój Muhlhavena, do którego "wniknąłem" posługując się zapasowym kluczem, był wciąż pusty, dlatego też miałem zupełnie wolną rękę w sprawdzeniu możliwości otwarcia sekretarzyka po raz kolejny. Jak zauważyłem bowiem, podobieństwo pomiędzy wyglądem i rozmiarem runy z sygnetu i tej z "zamka" było idealne. To podobieństwo wręcz nie mogło nie mieć znaczenia... Dlatego też wyciągnąłem sygnet i zbliżyłem go do zamka sekretarzyka... Naraz usłyszałem kogoś próbującego otworzyć drzwi apartamentu. Nauczony doświadczeniem, klnąc w myśli moje szczególne szczęście - znowu ukryłem się za zasłoną. Ukradkiem spoglądając zza niej z niemałym zaskoczeniem ujrzałem wchodzącego do pokoju człowieka ubranego... w mundur SS! W kilka chwil później odwrócony do mnie plecami począł wyrywać stronę po stronie z trzymanej przez niego książki. Jego zachowanie (i ubiór) były na tyle dziwne, że - kierowany pragnieniem wykrycia, w jakim to celu człowiek ten niszczy swą książkę - wymknąłem się z mej kryjówki za zasłoną i skradając się, zacząłem przesuwać się w jego kierunku... Pokonywałem przestrzeń pokoju powoli, lecz stale, by wreszcie stanąć tuż za plecami mężczyzny w mundurze... Wtedy chwyciłem go za ramię i obróciłem...! ... I zdrętwiałem, stając twarzą w twarz z samym sobą, czy raczej swym lustrzanym odbiciem ubranym w mundur oficera Schutz-Staffeln. Nazista, rozwścieczony, krzyczał coś po niemiecku, a następnie... nastąpił jasny błysk i... Zszokowany tym dziwnym przebiegiem wypadków i dręczącymi mnie wizjami, klęczałem przy sekretarzyku...
Już w kilka chwil później uspokoiłem się na tyle, by móc logicznie rozumować i skierowałem całą swą uwagę na problem otwarcia sekretarzyka. Sygnet wsunął się gładko w odpowiadające mu wcięcie. Z cichym szczękiem uruchomił się jakiś wewnętrzny mechanizm i drzwi szafki stanęły otworem. Po przeszukaniu jej wnętrza wyprostowałem się rozczarowany: wśród wielu przedmiotów stanowiących jej zawartość tylko jeden mógł mieć jakąś praktyczną wartość - plik czystych zaproszeń na zbliżające się otwarte dla gości zebranie Bractwa Thule. Jedno z nich - oczywiście - znalazło się w mojej kieszeni...
W apartamencie Muhlhavena nie miałem już czego szukać. Dlatego też - będąc wciąż pewnym istnienia koneksji pomiędzy sprawą Pensky'ego i moją - zdecydowałem się wrócić do biura Winslowa i jeszcze raz poprosić go o udostępnienie akt ostatniej sprawy mojego poprzednika...
AKT DRUGI, SCENA DRUGA [CD 2]
...Kiedy na powrót zjawiłem się w biurze Winslowa, nie znalazłem w nim nikogo. Jednak nie oznaczało to, że nikogo tam nie było: z sąsiadującego z nim pokoju sekretarki aż nazbyt wyraźnie dobiegały chichoty i inne tym podobne "słodkie" odgłosy. Wykorzystując chwilową absencję właściciela zabrałem się za ostrożne, choć dokładne przeglądnięcie zawartości biura. W oszklonej szafce zauważyłem kilka pamiątek, wśród których w oczy rzucała się fotografia agenta w stroju futbolowym z Harvard. Na zdjęciu widniał również podpis "Harvard 19, Yale 6 - 1933". Dalsze poszukiwania przyniosły efekt w postaci odnalezienia sejfu ściennego ukrytego za obrazem. Próbując odgadnąć odpowiadający mu kod, spróbowałem pokręcić "kluczem" trzykrotnie: w prawo na 19, następnie w lewo - na 6 i wreszcie znów w prawo - na 33, po czym - nie bardzo wierząc w efekt - pociągnąłem za dźwignię. Ku memu niebotycznemu zdziwieniu szyfr okazał się tym właściwym! Sejf z cichym szczękiem otworzył się, udostępniając moim ciekawym oczom swą zawartość... Wewnątrz mieściły się akta Pensky'ego oraz jeszcze kilka innych interesujących rzeczy, które natychmiast zacząłem przeglądać. Wśród nich były artykuły opowiadające o ucieczce niemieckich arystokratów, ukradzionych austriackich artefaktach, raport donoszący o postępach w sprawie opatrzonej kryptonimem "Czarna Dalia" oraz oficjalne napomnienie COI, nakazujące Pensky'emu zaniechanie śledztwa. Skondensowane wiadomości tu zawarte szybko kopiowałem do swego notatnika. Wreszcie znalazłem raport ujawniający obecne miejsce pobytu Pensky'ego ("Sunnyvale Rest Home") oraz informację o konieczności posiadania specjalnej, służbowej przepustki, aby móc się tam dostać. Chwyciłem przepustkę agenta federalnego i - ku memu przerażeniu - usłyszałem, że chichoty cichną i ktoś zbliża się do drzwi. W ostatniej chwili, tuż przed ich otwarciem, wrzuciłem w głąb sejfu teczkę z aktami i zatrzasnąłem jego drzwiczki. Jednak wychodzący Winslow miał własny powód do nieuwagi: tak on, jak i widoczna w drzwiach za nim sekretarka pośpiesznie poprawiali ubiór i bardzo wyraźnie wyglądali na złapanych na pewnej niedyskrecji... Skonfudowany Winslow zdobył się jedynie na prośbę, bym wrócił w bardziej odpowiednim czasie, ja zaś - zakłopotany prawdopodobnie nie mniej niż oni (choć oczywiście z innego powodu) - skwapliwie zgodziłem się z nim i szybko opuściłem biuro.
***
Sejf w gabinecie Winslowa
- Kombinacja jest kompilacją wyniku i daty zapisanych na fotografii (19-6-33)
- Przekręć "klucz" w prawo (zgodnie z ruchem wskazówek zegara) na 19
- Przekręć "klucz" w lewo (przeciwnie do ruchu wskazówek zegara) na 6
- Przekręć "klucz" w prawo na 33
- Pociągnij dźwigienkę
CHEAT: masterlock
***
Postanowiłem skierować się do Sunnyvale. Już na miejscu przepustka Winslowa otworzyła przede mną drzwi do pokoju Pensky'ego. Pierwszy widok mego poprzednika nie był zbyt optymistyczny: siedział on wpatrzony w przestrzeń niczym starzec, apatycznie przyjmując wyjaśnienia pielęgniarki oraz ogromną porcję środków uspokajających. Jednak gdy tylko pielęgniarka wyszła, a ja przedstawiłem się jako jego sukcesor w COI, w zachowaniu Pensky'ego zaszła niesamowita wręcz odmiana. Wypluł trzymane w ustach psychotropy i, wyglądając na osobę zupełnie obcą szaleńcowi siedzącemu w jego miejscu jeszcze przed momentem - powiedział, że zjawiłem się w odpowiednim czasie. Rozmowa, jaką prowadziliśmy ujawniła:
• Jego sprawa dotyczyła nadnaturalnego obiektu nazywanego Czarną Dalią.
• Rzeźnik (Torso Killer) był w jakiś sposób powiązany z tą sprawą.
W pewnym momencie zaniepokoił mnie dziwaczny błysk w lustrze. Starając się nie przerywać rozmowy, podniosłem się i podszedłem bliżej niego. Chcąc zbadać, co mogło być przyczyną dziwacznego zachowanie się lustra, dotknąłem dłońmi jego tafli i... naraz znalazłem się uwięziony w jego wnętrzu! Bezsilnie patrzyłem, jak do pokoju Pensky'ego wchodzi doktor i podchodzi do siedzącego w fotelu ex-agenta, który - ku memu zdziwieniu - najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z mojego zniknięcia! Co gorsza jednak, ten nagle zaistniały doktor położył na nocnym stoliku pacjenta swój lekarski kuferek i wydobył z niego... ogromny rzeźnicki tasak...! Wtedy dopiero zorientowałem się, że ów doktor jest nie kim innym jak człowiekiem z moich snów, którego podejrzewałem, że jest Rzeźnikiem! On zaś, na moment przed opuszczeniem wzniesionego tasaka na swą niczego nie spodziewającą się ofiarę, spojrzał dokładnie w moim kierunku i złowrogo się roześmiał... W oślepiająco jasnym błysku znalazłem się na powrót w swej uprzedniej pozycji - naprzeciw Pensky'ego...
Pensky natychmiast zauważył moje dziwaczne zachowanie, a po moich krótkich (i zapewne niezbyt klarownych) wyjaśnieniach, sam ujawnił, że on także miał wizje, w których pojawiał się człowiek z laską...
• Pensky podejrzewał, że Raven Room jest zaledwie przykrywką dla czegoś znacznie bardziej "złowieszczego".
• Polecił mi zgromadzić trzy przedmioty wskazywane przez starożytną inkantację, jaką odkrył: skrzydło kruka, kieł wilka i mądrość smoka - one zapewnić miały ochronę mych snów i umożliwić mi ukierunkowanie ich knowań przeciw nim samym.
• Pióro kruka znajdowało się w Pensky'ego (a zatem i moim) gabinecie. Pozostałe dwa jednak - jak twierdził - miały pozostawać w posiadaniu członków Bractwa. Polecił mi również zjawienie się u niego z wszystkimi trzema, by dokonać czegoś, co mogło pomóc mi, a zarazem sprawić, by człowiek z laską nie mógł już niepokoić moich snów.
• Pensky wydawał się również przekonany, że tajemniczy człowiek z laską jest nie tylko złowrogą siłą stojącą za Bractwem Thule, lecz również i Rzeźnikiem. Jak mniemał, zabójstwa przezeń dokonywane są elementem jakiegoś obscenicznego rytuału, i dzięki nim potęga zabójcy wzrasta...
Powróciłem do mego biura i odnalazłem pióro kruka tam, gdzie Pensky je ukrył: wewnątrz książki zatytułowanej "The Crusades" (Krucjaty). Następnie zaś, pamiętając, że Louie był - poprzez dziedzictwo krwi - oficerem Trinity Knights (Rycerzy Trójcy), dzięki czemu przebywał w bliskim kontakcie z założycielem Bractwa Thule, wróciłem do kryjówki Louiego i - mając dziwaczne przeczucie, że coś uszło mym oczom - przeszukałem ją raz jeszcze. Jednak jak się okazało, jedyną rzeczą, którą wcześniej przeoczyłem był sekretarzyk, którego, mimo pasującego doń klucza, nie mogłem otworzyć. Tym razem jednak postanowiłem tak długo kręcić w jego zamku kluczem, dopóki nie ujawni tego, co skrywa...!
Dopiero jednak po uchwyceniu sensu zagadki, po kilku próbach udało mi się złamać kombinację i wyjąć blokowany dotąd cylinder.
***
- Użyj klucza ze skarbonki (młyna) na zamku.
- Kluczem jest wskazanie faz księżyca ukazanych na sekretarzyku.
- Rozwiązanie zagadki przedstawia się następująco:
wciśnij zamek
przekręć w lewo
pociągnij do siebie zamek
przekręć w prawo
przekręć po raz wtóry w prawo
wciśnij zamek
przekręć w lewo
pociągnij do siebie zamek
CHEAT: turnkey
***
Dopiero teraz cały cylinder dał się wyjąć. W jego wnętrzu znalazłem psi kieł, który zanurzono w srebrze i wygrawerowano w nim kilka runicznych symboli.
Opuściłem tę norę i skierowałem się do "Flanagan's". Umiejscowione w samym sercu dzielnicy rozrywki, było to jedno z najmilszych tego typu miejsc w mieście. Tak jak oczekiwałem, znalazłem Muhlhavena w jednej z "rozrywkowych" prywatnych sypialni. Towarzyszyła mu młoda prostytutka, którą znałem już ze zdjęcia. Oczywiście ze względu na niecodzienność sytuacji nie był on zbyt komunikatywny, jednak kiedy tylko pokazałem mu fotografię załamał się i ujawnił:
• Wszystkim, czego chce Von Hess jest dostać się na przyjęcie w Raven Room.
• On sam wstąpił do klubu w nadziei nawiązania paru użytecznych kontaktów. Próbował wystąpić z niego, kiedy dowiedział się o prawdziwym celu powstania klubu - chęci odtworzenia starego, rycerskiego porządku, jednak Von Hess przeforsował jego pozostanie.
• Muhlhaven wyraźnie wpadł w panikę, gdy zapytałem go o zaproszenie na party. Jak próbował mnie przekonać - było już zbyt późno na jego wystawienie - wymagało nie tylko blankietu, ale i jego podpisu, a ponadto znaku odbitej w wosku pieczęci. Ja jednak wręczyłem mu czyste zaproszenie i pióro. Próbując jeszcze przez chwilę walczyć, podpisał je zastrzegając zarazem jednak, że tak czy inaczej nie jest ono ważne, gdyż nigdy nie uzyskam odbicia pieczęci, która znajduje się w posiadaniu Obrządku i zawiera jego herb.
Wróciłem do domu wypoczynku, by sprawdzić, czy Pensky nie mógłby podesłać mi paru innych wskazówek, dotyczących istnienia powiązania pomiędzy Raven Room, Bractwem Thule i Rzeźnikiem. Kiedy opowiedziałem mu o spotkaniu, ożywił się i ujawnił:
• Jak twierdził, musiałem dostać się na to przyjęcie. Jeżeli bowiem naziści uchwycą Dalię, to będzie oznaczać poważne kłopoty dla reszty świata.
• Co ważniejsze jednak, ujawnił również, że w muzeum w jednej z gablot znajduje się stempel, będący właśnie wzorcem pieczęci wymaganej na zaproszeniu...!
Czym prędzej zatem udałem się do muzeum, by obejrzeć pieczęć. Helen zgodziła się spotkać się w nim ze mną po godzinach i pomóc przystawić pieczęć, po czym otworzyła gablotę zawierającą upragniony przedmiot. Jednak - ku memu rozczarowaniu - nie na wiele mógł się mi przydać - jego płaska końcówka nie była w stanie wybić w wosku wymaganego znaku. Helen jednak po raz kolejny okazała się nieoceniona i zapewniła, że pieczęć wyszła właśnie spod stempla, jaki trzymałem w dłoniach. Kiedy chwyciłem ją i począłem dokładniej badać szukając jakiejś wskazówki, która wskazać mogłaby rozwiązanie, spostrzegłem z przerażeniem, że otacza mnie dziwaczna mgła...! W oddali dało się widzieć potężne sękate drzewo, na gałęziach którego - o zgrozo - wisiało kilka ciał w mnisich habitach. Odwróciłem się od niego, jednak tylko po to, by znaleźć się dokładnie pod nim...! Powieszone ciała delikatnie kołysały się na wietrze. Jedno z nich wolno obróciło się, ujawniając twarz ofiary. To była Helen! Naraz, niespodziewanie, otworzyła oczy! Puknięcie w ramię od Helen, tej rzeczywistej Helen, wyrwało mnie z koszmaru i przywróciło świadomość.
Desperacko i zaciekle rozpocząłem badanie stempla i już po chwili odkryłem, że płaski fragment posiada cztery wcięcia, wewnątrz niej samej zaś jest pusta przestrzeń - walec był wydrążony. W środku walca znajdowały się fragmenty pieczęci, które, w jakiś dziwny, niezrozumiały dla mnie sposób dało się przesuwać i obracać za pośrednictwem obracania ruchomych pierścieni, jakie składały się na zewnętrzną powierzchnię walca. Jedynym problemem było ustalenie porządku, jak należało przesuwać i obracać fragmenty, tak aby uzyskać pełny, poprawny, wypukły stempel.
***
Pieczęć do wosku.
- Pierwszym pierścieniem jest ten znajdujący się najdalej od nas. Pozostałe ponumerowano w kolejności.
- Obróć pierścień 4 w prawo.
- Obróć pierścień 1 w prawo.
- Obróć pierścień 5 w prawo.
- Obróć pierścień 1 w prawo.
- Obróć pierścień 2 w prawo.
- Obróć pierścień 1 w prawo.
- Obróć pierścień 3 w prawo.
- Obróć pierścień 5 w lewo.
- Obróć pierścień 1 w prawo.
- Obróć pierścień 2 w lewo.
- Obróć pierścień 3 w lewo.
- Obróć pierścień 1 w lewo.
- Obróć pierścień 4 w lewo.
CHEAT: ringding
***
Po złożeniu poprawnego wzorca stempla, Helen roztopiła wosk do pieczętowania, ja zaś przystawiłem idealną pieczęć na zaproszeniu. Byłem gotów, by wybrać się na spotkanie, do Raven Room.
AKT DRUGI, SCENA TRZECIA [CD 4]
Kiedy przybyłem do nocnego klubu, przyjęcie wydawało się dopiero rozkwitać. Podrobione zaproszenie - bez cienia podejrzenia ze strony portierów - otworzyło mi drogę do jego wnętrza. W środku, przy jednym ze stolików ujrzałem agenta Winslowa oraz słynnego Eliot Nessa, zabawiających rozmową siedzące z nimi damy. Jednak to nie oni stali się obiektem mojej uwagi - w mrocznej alkowie bowiem, za podwyższeniem, na którym tańczono, rozprawiało dwóch znajomych mi mężczyzn - Von Hess i Muhlhaven. Przeszedłem przez salę i dołączyłem do nich. Widząc, że się do nich zbliżam, Von Hess odesłał Muhlvanena, tłumacząc to chęcią porozmawiania ze mną na osobności. Postanowiłem zagrać z nim w otwarte karty - powiedziałem, że wiem, iż Von Hess szantażował przedsiębiorcę i nakazał mu zjawienie się na przyjęciu. Wprost stwierdziłem, że chcę wiedzieć czemu. Von Hess zaś, próbując mnie ułagodzić, pokazał mi coś, co określał mianem "klucza lokaja" - a co było czymś w rodzaju medalionu w kształcie Krzyża maltańskiego, który jego ludzie zabrali z kryjówki Loui'ego zanim jeszcze dostałem się tam ja.
W tym jednak momencie, jak zwykle kompletnie nie w porę, zauważyłem, że Winslow kiwa na mnie ręką, prosząc za pomocą tego gestu o podejście do zajmowanego przezeń i towarzyszące mu osoby stolika. Von Hess zaś wykorzystując moje rozproszenie uwagi, otworzył drzwi prowadzące do tylnego pokoju i zniknął w jego wnętrzu. Podenerwowany i coraz bardziej zniecierpliwiony pozwoliłem się przedstawić Nessowi i dwóm paniom, jednak, gdy Winslow zaproponował mi drinka, nie wytrzymałem, poprosiłem o wybaczenie faktu opuszczenia ich i pospieszyłem śladem Von Hessa.
Drzwi prowadzące do tylnego pokoju były zamknięte i zablokowane. Za nimi jednak - tego byłem pewien - znajdował się Von Hess szukający czegoś, co mogłoby pomóc nazistom. Ja musiałem go powstrzymać, jednak nagle zmaterializowany przy nich bramkarz nie chciał mnie do nich dopuścić. Twierdził przy tym, że przez całą tę noc nikt nie przekroczył progu tego pokoju. Wściekły, lecz zdeterminowany, zacząłem poszukiwać innego, może mniej pilnowanego miejsca. W rogu sali, za kotarą zauważyłem "Leniwą Zuzię" - obracany podajnik do naczyń łączący obydwa pomieszczenia i - prawdopodobnie - kuchnię. Dzięki niemu służba nie była zmuszona przechodzić z kuchni do sali balowej czy tylnego pokoju, tylko umieszczała tace z zastawą i posiłkami i po prostu obracała cały walec. Obok urządzenia stał wózek, na blacie którego znajdowała się ogromna taca z kryształowymi kieliszkami. Ukradkowe eksperymenty z leniwą zuzią dowiodły ponad wszelką wątpliwość, że łączy ona dwa interesujące mnie pokoje - salę, w której się znajdowałem i pokój, do którego zamierzałem się wedrzeć. Zauważyłem przy tym, że gdybym zdołał odnaleźć jakiś przedmiot i wetknąć go pod tacę, wówczas niestabilna konstrukcja na skutek działania siły odśrodkowej wywołanej obrotowym ruchem zuzi powinna z hukiem spaść na podłogę w pokoju, gdzie - jak wiedziałem - ukrywał się Von Hess, i wywołać tak potrzebne mi zamieszanie. Rozglądając się wokoło w poszukiwaniu odpowiedniego przedmiotu wzrok mój padł na stojącą na pobliskim stoliku czarkę do zupy. Umieściłem ją denkiem do góry na platformie zuzi, a następnie - niezwykle ostrożnie - przeniosłem całą tacę i przytrzymując ręką położyłem ją na tej niewielkiej podstawce. Wyczekałem jeszcze chwili, gdy ucichła muzyka i szybkim ruchem ręki zakręciłem maszyną. Dźwięk roztrzaskującego się w sąsiednim pokoju szkła rozległ się znacznie głośniej niż mogłem przypuszczać, w pełni też zagłuszył odgłos kręcącej się leniwej zuzi i - tak jak przypuszczałem - sprawił, że większość spośród klubowej ochrony ruszyło, by zbadać jego przyczyny. Wdarli się do zamkniętego pokoju i wywlekli z niego zajętego własnymi, ciemnymi sprawkami Von Hessa. Wykorzystując ten chaos, przedostałem się, po raz drugi wykorzystując zuzię, do tajemniczego pokoju.
Pokój, do którego dostałem się w tak nietypowy sposób był zupełnie ciemny i zmuszony byłem zaświecić latarkę. W jej świetle przekonałem się, że jest on stosunkowo nieduży i luksusowo wyposażony. W oczy rzucał się dziwaczny, kojarzący się z wikingami motyw. W samym zaś środku pokoju, wypełniając niemal całą wolną przestrzeń stał ogromny okrągły stół z kosztownie i kunsztownie inkrustowanym blatem. Ponad nim zauważyłem lampę i - nieco lekkomyślnie - zaświeciłem ją. Dopiero teraz mogłem dokładnie przyjrzeć się wyposażeniu pokoju i - przede wszystkim - jego głównemu meblowi. Oglądając stół zauważyłem, że sygnet z runą, który znalazłem w kryjówce Louiego pasuje i otwiera osiem z dziewięciu zamkniętych panelami skrytek. Dziewiąta z nich, ta nie wyposażona w zamek, miała wyryty na sobie motyw smoka wikingów. Rozpoznałem go jako herb Landulpha, znanego mi dzięki badaniom nad staroświeckim obrządkiem Rycerzy Teutońskich. To wystarczyło, by naprowadzić mnie na ślad - każdy z paneli ozdobiono herbem jednego z oryginalnych Rycerzy Trójcy i oprócz niego - dziwacznym znakiem, stanowiącym kombinację dwóch run. W samym centrum stołu zaś, na mosiężnej tarczy, widniał wyryty napis głoszący "Każdy Dar Dla Niego Jest Teraz Mu Oddany" ("Each Gift To Him Is Now Devoted"). Wewnątrz każdego otwartego przeze mnie schowka skrywała się niewielka tabliczka zawierająca unikalną prawdopodobnie związaną z herbem sentencją. Jasne się stało, że dopiero otwarcie w określonym porządku schowków da efekt w postaci otwarcia się tego opatrzonego znakiem smoka, jednak zabrało mi dłuższą chwilę domyślenie się, co mogło determinować tę wymaganą kolejność. Kluczem było porównanie zdania z tarczy z jego zapisem z pergaminu i tłumaczenia, poczynionego przez Helen. Otwarcie paneli w kolejności, w jakiej pojawiały się runy sprawiło wreszcie, że wieko ostatniego schowka odskoczyło, ujawniając swą zawartość...!
***
Stół z herbami
- Linia tekstu zapisanego na tarczy pośrodku stołu odpowiada linii tekstu przetłumaczonego przez Helen pergaminu.
- Otwórz schowek, na którym znajdują się pierwsze dwie runy wskazywane przez tekst Helen.
yt jg if tt oh im is no wd yf ot ed
- Kontynuuj, dopóki wszystkie schowki nie będą otwarte.
- Dodatkową wskazówką może być porównanie sentencji zapisanych na płytkach w schowkach z runami o tym samym znaczeniu umieszczonymi na tablicy ściennej obok kominka. To powinno dopomóc w odszyfrowaniu, które dwie runy tworzą dany znak.
CHEAT: arthur
***
Kiedy wieczko ostatniego schowka odskoczyło, wewnątrz ujrzałem niezwykle starą książkę. Oprawiona w jaszczurzą skórę zawierała sześć kolejnych pasujących do siatkowego modelu run. Kiedy jednak sięgnąłem po nią, księga otworzyła się, a jej kartki poczęły samoistnie, jakby pod wpływem silnego wiatru obracać się! Przyglądając się temu z niedowierzaniem zauważyłem, że na jedną ze stron upada kropla krwi... Kierowany nieuzasadnionym przeczuciem dotknąłem swego lewego oka i z przerażeniem dostrzegłem krew na opuszkach palców! Od tego momentu krew poczęła płynął coraz bardziej wartką strugą! Krzyknąłem w przerażeniu i pochwyciłem tę piekielną księgę! ...Wizja zniknęła. Księga w spokoju leżała przede mną... Pochwyciłem ją po raz wtóry i wpadłem przez drzwi. Opuszczając Raven Room zauważyłem jeszcze, jak Winslow i Detektyw Merylo toczą zaciekły spór dotyczący rzekomego braku jurysdykcji każdego z nich. Pomiędzy nimi, jak szmaciana, trzymana pod ramiona bezwolna lalka stał Von Hess. Ja jednak nie miałem ochoty słuchać ich kłótni... Wróciłem do domu.
Rankiem następnego dnia, dysponując wszystkimi trzema komponentami niezbędnymi do odprawienia zaklęć "blokujących wizje", skierowałem swe kroki do domu wypoczynku. Już jednak wchodząc do znajomego mi pokoju spostrzegłem, że coś nie jest tak, jak powinno być. Wszelkie ślady po jego lokatorze, a moim poprzedniku i niedawnym rozmówcy zostały skrzętnie usunięte - łóżko wyglądało na nieużywane, pozostałe meble również nie nosiły znamion użytkowania. W chwilę po mnie do pokoju weszła pielęgniarka. Zapytana o pana Pensky'ego pokręciła głową i świetnie odgrywając jakąś niezrozumiałą dla mnie rolę i odparła, że nie wie o kogo właściwie pytam. Powtórzenie nazwiska uprzedniego lokatora tego pokoju nie przyniosło niczego nowego oprócz kolejnego kłamliwego zapewnienia, że dama ta nie wie o kim mówię, nie zna tego nazwiska, a w dodatku pokój, w którym się znajdowaliśmy stoi pusty od miesięcy. Zdezorientowany odwróciłem się od niej, jednak do mych uszu dobiegło jeszcze pytanie, czy na pewno nie pomyliłem miejsca. Kierowane nieprawdopodobnym magnetyzmem moje spojrzenie spoczęło na fotelu, na którym siedział Pensky. I wtedy wydało mi się, że widzę go znowu. Siedział w nim z głową opuszczoną w ten szczególny sposób... Kiedy patrzyłem, jego serce niespodziewanie zaczęło bić! Jego obraz zamazał się i zmienił w wizerunek człowieka z laską mruczącego coś delikatnie do siebie samego...! Cichy głos zaniepokojonej moim dziwnym zachowaniem pielęgniarki zabrzmiał w moich uszach niczym wystrzał. Odwracając się do niej spostrzegłem, że bicie serca ustało. Odwracając się z powrotem w kierunku fotela stwierdziłem, że jest on pusty... Prawie nie słysząc poważnie już zaniepokojonej pielęgniarki wymamrotałem, że wszystko jest w porządku i opuściłem dom wypoczynku...
AKT TRZECI , SCENA PIERWSZA [CD 4]
Od chwili mego powrotu z domu wypoczynku zdążyło upłynąć kilka długich, wypełnionych oczekiwaniem dni... Przez cały ten czas bowiem liczyłem, że usłyszę choć słowo od Pensky'ego. Bez efektu. Powoli zaczynałem powątpiewać w swą poczytalność. Jednak tego poranka nastąpiło coś, co pozwoliło mej sprawie potoczyć się dalej, aż do swego tragicznego finału...
Tego dnia bowiem, wchodząc do mego biura zauważyłem leżącą na blacie stołu przesyłkę. Otworzyłem ją pospiesznie i wewnątrz koperty znalazłem kartkę, na której starannym pismem skreślono kilka zaledwie słów. Jak z nich wynikało, piszącą miała być jakaś "Madame Cassandra", której Pensky polecił skontaktować się ze mną. To był pierwszy ślad od wielu dni...
...Zbliżając się do domu wskazanego przez adres na zaproszeniu, notowałem w pamięci szczegóły jego położenia. Był to stary lub zbudowany w starym, wiktoriańskim stylu dom, wzniesiony w doskonałej, bogatej dzielnicy Cleveland. Pokojówka, która otworzyła drzwi w odpowiedzi na moje pukanie i poinformowana co do celów mojej wizyty poprowadziła mnie wprost do salonu. Tam zostałem pozdrowiony przez ekscentryczną kobietę, w cudzoziemskim nakryciu głowy i owiniętą szalem. Pozdrowiła mnie (zauważyłem, że mówiła z dziwnym, obcym, teatralnym akcentem) i wyjawiła mi, że dobrze stało się, że znalazłem się u niej, gdyż wyjawi mi mą przyszłość i sprawi, że odnajdę w życiu szczęście. Kiedy jednak zaskoczony odpowiedziałem, że trafiłem do niej na skutek listu, nagle straciła swój wystudiowany akcent, zdjęła turban i szal, po czym, już w pełni normalnie zaczęła otwarcie rozmawiać. Konwersacja z Madame Cassandrą ujawniła następujące informacje:
• Mr. Pensky polecił jej skontaktować się ze mną w - jak to określił - "krańcowo ważnej" sprawie, jednak ona sama nie ma pojęcia, co miał na myśli. Przekazał jej tę prośbę listownie i zastrzegał, że może być przez pewien czas nieuchwytny.
• Moja aura wykazuje oznaki zaklęcia. To stwierdzenie klątwy ujawniło, iż rzeczywiście posiada ona jakiś nieuchwytny, nadzwyczajny talent parapsychiczny! Trzy talizmany mogły i miały chronić mnie przez pewien czas, jednak, by je naprawdę zatrzymać, powinienem "wejść w krainę snów i podróżować aż do źródła koszmarów".
• Kiedy zaś opowiedziałem jej o moich koszmarach, zaproponowała wprowadzenie mnie w trans hipnotyczny...
Nie do końca wiedząc co robię, jednak żywiąc szczerą nadzieję, że to wreszcie dopomoże oderwać się od wizji, zgodziłem się. Ona zaś wydobyła swój wisiorek i za pomocą jego jednostajnego kołysania sprawiła, że straciłem przytomność i - o dziwo - rzeczywiście znalazłem się w miejscu, które można nazwać Krainą Snów. Wizja rozpoczęła się w znany już mi sposób - w tajemniczym krajobrazie, w którym jedynym "realnym" elementem były ogromne kamienne wrota.
Tym razem jednak człowiek z laską nie pojawił się, by mnie prześladować. Nie niepokojony począłem dokładnie rozglądać się wkoło i badać tajemnicze odrzwia. Kiedy jednak zbliżyłem się do nich, kamienna gargoyla wieńcząca ich spojenie poruszyła się...! Przestraszony, lecz nie na tyle, by zaprzestać mej "śniącej podróży", chwyciłem klamkę i szarpnąłem ją w dół. W momencie gdy to uczyniłem, kakofonie dziwacznych dźwięków przeszyły powietrze, a cały krajobraz, w jakim się znajdowałem rozmył się i zniknął. W jego miejsce pojawiła się dziwnie zdobiona sala. W jednej z jej ścian widniały tajemnicze, ozdobne drzwi, których kluczem był - jak się szybko domyśliłem - odpowiedni układ kamieni, a ściślej - wyrytych w nich znaków, jaki należy ułożyć w miejsce już widocznego. Niestety - po kilku próbach zrezygnowałem z działania na ślepo i ruszyłem obejrzeć salę, w której tak dziwnym trafem się znalazłem. Stanowiła ona przemieszenie wypaczonych obrazów odwiedzonych podczas mego śledztwa miejsc... Zewsząd dobiegały mnie dziwaczne, nienaturalne głosy, mówiące naraz i przez siebie coś, co brzmiało jak rymowane zagadki bądź też całkowicie pozbawione sensu frazy... Jednak już wkrótce przekonałem się, że jeżeli skupię uwagę na jakimś z przedmiotów, jestem stanie "wyłowić" z tego chaosu zdania nie pozbawione sensu...! Co więcej - ze sporym zdumieniem (nawet jak na tę niesamowitą sytuację) skonstatowałem, że to właśnie owe głosy stanowią klucz do rozwiązania zagadki kolejności układu kamieni z glifami. To dzięki nim zrozumiałem, że lewa strona wrót stanowi symbol dnia, gdy prawa reprezentuje noc. Wróciłem pod odrzwia, by - uzbrojony w podpowiedzi - spróbować dopełnić wymaganego układu...
***
Wyśnione wrota
- Wysłuchaj 15 wskazówek wygłaszanych przez głosy w wyśnionych biurach.
- Czyń jak następuje:
• strona lewa, od góry w dół
korona
klucz
wąż
gwiazda
klucz
tarcza
słońce
ptak
• strona prawa, od góry w dół
ptak
księżyc
tarcza
ryba
wąż
kometa
korona
ryba
CHEAT: cancan
***
Kiedy ostatni symbol wpasował się w należne sobie miejsce, wrota otworzyły się z przeciągłym skrzypieniem. Nagle pchnięty mocnym podmuchem niby-wiatru zostałem wepchnięty w otwarte odrzwia! Unosiłem się w otwartej przestrzeni, w kosmosie, a drzwi, przez które zostałem wepchnięty zniknęły... W pustce przede mną unosiło się - obracając z wolna - osiem kul, każda z barwnego kryształu i każda ozdobiona dziwacznym (choć skądś mi jakby znanym) symbolem. Sam nie wiem jak długo przenosiłem się pomiędzy nimi, jednak żadna z prób odkrycia istoty zagadki nie przynosiła efektów. Wtedy zrozumiałem, że muszę wiedzieć więcej, by przedrzeć się przez wyśnioną krainę i "wyśnić" do końca moje koszmary. Uciekłem ze snu i - nieco zaskoczony i oszołomiony - znalazłem się na powrót we własnym ciele, siedząc przy Madame Cassandrze. Opowiedziałem jej o kulach i wysłuchałem jej wyjaśnienia poczucia obcości, a zarazem swojskości glifów na nich wyrytych. Miały być to symbole astrologiczne, za pomocą których oznaczano również planety... Na potwierdzenie swych słów podała mi księgę, w której, obok wyjaśnienia, iż planety owe składają się na układ słoneczny, znalazłem również informację, że każda z "planet" skojarzona jest z mistycznym numerem. Jednak nie wskazywano porządku, w jakim należałoby je odwiedzić i dzięki temu uzyskać dostęp do dziewiątej, lodowej, białej... Zdaniem Cassandry rozwiązanie zostało głęboko pogrzebane w umyśle mordercy. Znalezienie klucza do jego szaleństwa miało dać mi zarazem rozwiązanie zagadki kul.
Postanowiłem podążyć tym tropem, jednak, zanim jeszcze na powrót zanurzyłem się w dochodzeniu, udałem się do biura zwierzchnika. Moja rozmowa z nim przyniosła co następuje:
• Von Hess został w końcu zatrzymany przez FBI. Ostatecznym "argumentem" okazał się być sam Eliot Ness.
• Poinformowałem go o nowych aspektach mojego śledztwa i potwierdziłem, iż z całą pewnością istnieje związek pomiędzy sprawą moją a Rzeźnika. Mr. Sullivan, mimo iż sceptycznie odniósł się do moich rewelacji, przyzwolił na odwiedzenie Merylo i Winslowa i dowiedzenie się czegoś więcej o tamtej sprawie.
• Kiedy jednak zapytałem o właściciela (właścicieli) Raven Room, nie odpowiedział od razu. Wiedziałem, o czym myślał - klub miał wpływowych gości składających się na jego tak zwane "szerokie plecy", nasza ledwo co opierzona agencja natomiast nie mogła pozwolić sobie, by ktoś "robił jej" w tych piórkach... Jednak, bez entuzjazmu, przyrzekł, że sprawdzi, czy nie dałoby się dowiedzieć, kim jest właściciel klubu.
Umęczony koszmarami sennymi trzymałem się kurczowo solidnej, rzeczywistej drogi postępowania. Dlatego też, zaraz po wyjściu z gabinetu szefa skierowałem się do biura Merylo, by dowiedzieć się jak najwięcej o sprawie Torso Killera. Konwersacja z nim ujawniła co następuje...
• Mimo iż nie wierzył w moją koncepcję ścisłego związku łączącego obydwie sprawy, zgodził się na moje zapoznanie się ze zgromadzoną przez niego dokumentacją.
• Von Hess zgubił coś podczas aresztowania. To "coś" skwapliwie przywłaszczył sobie Merylo. Wręczył mi tę część - zdobione zaproszenie o dziwacznie pozaginanych krawędziach - ja zaś oczywiście równie skwapliwie natychmiast ją schowałem.
• Medalion Von Hessa, który został zabrany z kryjówki Louiego stanowi prawdopodobnie jeden z dowodów i znajduje się w posiadaniu FBI.
Przeglądnięcie teczki z materiałami dowodowymi zgromadzonymi przez Detektywa Merylo w sprawie Rzeźnika nie przyniosło nadspodziewanych objawień... Zawierały one listę ofiar, raport dotyczący pierwszej ofiary powiązanej z Torso Killerem, kilka fotografii miejsc odnalezienia ciał i fragmenty pokrwawionych gazet, w jakie zawinięte były części odkrytych ciał. Raport o pierwszej ofierze Rzeźnika - niejakim Angelo Santini - zawierał informację, iż jest on jedyną (oprócz Louiego Ryby) zidentyfikowaną ofiarą przypisywaną temu właśnie seryjnemu mordercy. Notka ta nie obejmowała jednak wielu innych, interesujących mnie kwestii - jako godny zanotowania uznałem jedynie adres mieszkania zamordowanego, gdyż postanowiłem wznowić swoje dochodzenie właśnie od wizyty w nim. Pokrwawione fragmenty gazet natomiast, podobnie jak ofiary, wyglądały jakby dobierano je zupełnie przypadkowo - pochodziły z różnych miast, różnych lat, dni...
Już po przejrzeniu zawartości akt, zadałem kilka kolejnych pytań Merylo. Odpowiadając, udzielał mi następujących wiadomości...
• Morderstwo Santiniego niezbyt pasuje do innych przypisywanych Rzeźnikowi, popełnionych na anonimowych ofiarach.
• Jak sądził: pokrwawione strzępy gazet, które posłużyły do owinięcia fragmentów ciał nieszczęsnych ofiar, są czymś w rodzaju wskazówki, jednak - jak dotychczas - nie zbliżył się ani o włos do odkrycia, o jaki wzór czy wiadomość chodzi. Nadmienił również, że gdybym złamał ów kod - jeżeli w ogóle istnieje jakiś - uczyniłbym wiele dobrego w sprawie bestialskich mordów.
• Podczas śledztwa jedno z ciał odnaleziono tutaj, w Cleveland, w Kingsbury Run - nieopodal wylotu systemu kanałów.
• Winslow wciąż dysponuje częścią materiału dowodowego w tej sprawie - tą, którą udało się zabezpieczyć po śmierci Fischera - między innymi również strzępami gazety, w jaką owinięto części jego ciała.
Podziękowałem detektywowi i nie zwlekając, udałem się wprost do biura Winslowa. Jednak tu nie poszło mi tak dobrze, jak u Merylo. Agent FBI nie wiedział nic o nagłym zniknięciu Pensky'ego z Sunnyvale; von Hess w trakcie przesłuchiwania nie ujawnił praktycznie żadnych istotnych informacji; wreszcie przyznał, że dysponuje medalionem von Hessa, lecz nie może przekazać w moje ręce ważnego - być może - dowodu przestępstwa federalnego. Nie zamierzał również współpracować w sprawie odnajdowanych, poćwiartowanych ciał, gdyż, jak mniemał, kwestia ta nie podlega mojej jurysdykcji oraz że w gruncie rzeczy istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, iż sprawy Rzeźnika i moja są ze sobą powiązane. Przyznał jednak, że istotnie część materiału dowodowego powinna być w ciągłej dyspozycji Merylo i obiecał przekazać ją detektywowi jak najszybciej.
Rozczarowany oficjalnością Winslowa opuściłem jego gabinet i - trochę na przekór wszystkiemu - postanowiłem nadal szukać dowodów, ściśle i wyraźnie wykazujących, iż wspomniane sprawy są sobie pokrewne. Pierwszym krokiem na drodze prowadzącej do tego celu było odwiedzenie kanału, o którym mówił Merylo. Niestety, był on zamknięty, a i w jego pobliżu nie odnalazłem niczego, co mogło by się przydać.
Kolejnym posunięciem było wyzyskanie informacji odnalezionej w biurze detektywa i odwiedzenie siedziby pierwszej ofiary "Rzeźnika". Ta - w przeciwieństwie do pozostałych jego ofiar - została zidentyfikowana jako Angelo Santini, a ponadto jego pokój w domu jego rodziców umiejscowionym w domu średniej klasy mieszczan, został zachowany w stanie, w jakim chłopak go opuścił. Spotkanie z matką Angelo wytrąciło mnie po trosze z równowagi ... Ta na wskroś przygnębiona kobieta uparcie próbowała mnie (i - zapewne - również siebie) przekonać, że jej chłopiec - mimo iż rzeczywiście "trudny" - nie zasłużył sobie na tak tragiczny los... Poprosiła mnie również o niezmienianie wystroju pokoju. Jak mówiła - policjanci byli już tutaj i przeszukali wszystko, jednak gdy tylko odeszli, ona przywróciła temu miejscu poprzedni wygląd - przez wzgląd na pamięć jej bestialsko zamordowanego syna... Zdając sobie sprawę z tego, że jakiekolwiek oględziny staną się wręcz niemożliwe, gdy mam uczepioną swojego ramienia zdesperowaną kobietę, postanowiłem uspokoić jej obawy. Przyrzekłem jej uroczyście, że zostawię ten pokój w stanie, w jakim go zastałem. Najwyraźniej uwierzywszy, opuściła mnie. Pozostałem sam w pokoju pierwszej osoby, którą los tak straszliwie skrzyżował z Torso Killerem... Pobieżne z konieczności przeszukanie nie wniosło niczego w moją sprawę, lecz - dosłownie na moment przed ostatecznym poddaniem się - rzucił mi się w oczy niewielki szczegół: jakiś nienaturalny, niewytłumaczalny cień w oknie. Wyłączyłem światło w pomieszczeniu i opuściłem roletę. Upewniwszy się, że ów tajemniczy cień rzucany jest przez jakiś ciemny kształt, sięgnąłem po niego i ku mojemu zdumieniu wyjąłem przyklejoną z tyłu rolety fotografię. Zdjęcie to przedstawiało Angelo Santiniego i Loui'ego "Rybę" stojących na tle astrologicznej tabeli w tylnym pokoju Raven Room. Pierwsza i ostatnia ofiara Rzeźnika razem, w Raven Room... - byłem pewien, że to więcej niż przypadek, jednak moim podejrzeniom wciąż zbyt łatwo było zaprzeczyć...
Udałem się do nocnego klubu, umacniając się w przekonaniu, że wreszcie uda mi się odnaleźć ostateczny dowód łączący Raven Room z Rzeźnikiem. Bez problemów przeszedłem przez foyer do opustoszałej sali balowej, celem przedostania się do pokoju leżącego za tajemniczymi drzwiami. Z początku wszystko układało się jak najlepiej, jednak kiedy tylko spróbowałem przekręcić "leniwą zuzię", by dzięki niej "wjechać" do tajemniczego pomieszczenia, zrozumiałem, że nie będę w stanie wykonać swojego planu - mechanizm zablokowany został wielką kłódką! Najwyraźniej ktoś domyślił się, jaką drogą wdarłem się do wnętrza. Rozczarowany i wściekły wróciłem pod drzwi. Ozdobione były serią płyt, jakie układały się w ich dziwaczny geometryczny ornament. Nagle przypomniałem sobie, że von Hess manipulował przy nich tuż przed otwarciem się drzwi...! Wspomniałem również komentarz Merylo dotyczący dziwnej amnezji i zaniepokojenia von Hessa w kwestii tajemniczej zgubionej przez niego kartki. Wyjąłem ją z kieszeni płaszcza i, pewny istnienia związku pomiędzy zaproszeniem a sekwencją otwierającą drzwi, począłem - idąc za głosem intuicji i pomny istnienia na karcie zagięć - składać ją niczym origami... Kiedy wreszcie udało mi się złożyć ją prawidłowo, ukazał się wzór złożony z ornamentacji na brzegach zaproszenia! Nie pozostało mi nic innego jak wcisnąć we wskazanym porządku kolejne płyty drzwi...
***
Drzwi tylnego pokoju
- Płyty-przyciski powinny zostać wciśnięte w porządku znalezionym na złożonym zaproszeniu.
- Sekwencja ta wygląda w następujący sposób:
![*** RYS. 1 ***]!
CHEAT: triangle
***
Pomieszczenie było puste. Przeszukałem je, wciąż żywiąc nadzieję na znalezienie czegoś, co ostatecznie potwierdzi moje podejrzenia o istnieniu związku pomiędzy Torso Killerem a klubem. Nie znalazłem niczego, jednak, gdy rozczarowany począłem wodzić wzrokiem po ścianach i umieszczonych na nich tablicach, coś zwróciło na siebie moją uwagę. Na jednej z nich przedstawiony układ planet wyglądał nadzwyczaj znajomo. Nagle pojąłem skąd znam ten obraz - cechowało go niesamowite podobieństwo do układu kryształowych kul z mojej wizji. Posługując się tabelą byłem w stanie ułożyć kolejność dopasowując wzorzec do numerów odnalezionych na pokrwawionych strzępach gazet...!
Musiałem jednak wpierw przejrzeć akta sprawy prowadzonej przez Merylo i wrócić do jego gabinetu. Pierwszym, o co spytałem detektywa było, czy Winslow przekazał mu tę niedostępną wcześniej część dowodów, i - ku mojemu ogromnemu zdziwieniu - dowiedziałem się, że i owszem. Mogłem wreszcie obejrzeć je wszystkie razem... Liczby zdawały się tworzyć jakiś system, w którym każda z ofiar została złączona z określoną gazetą. Na każdej z nich, po lewej stronie był numer nie pokryty plamą krwi (które początkowo wydawały się przypadkowe). Wtem przez głowę przemknęła mi myśl, że jeśli morderca wypełnia warunki rytuału opisanego na pergaminach, które przetłumaczyła dla mnie Helen, każda z ofiar została zadedykowana jednemu z "Pasterzy Gwiazd". To zaś był ten sam zwrot (shepherds of the stars), jaki został użyty w księdze Madame Cassandry, w odniesieniu do gwiazd. Ta księga zaś opisywała każdą z planet numerem... Zatem, gdybym przebył "drogę kul" w porządku, w jakim Rzeźnik dedykował im swe ofiary...
Pospiesznie podziękowałem detektywowi i udałem się do salonu Madame Rollins. Znalazłszy się w nim, jeszcze raz przeanalizowałem wiedzę zawartą w astrologicznej księdze i spróbowałem zestawić znajdujące się w niej numery z numerami z gazet i porządkiem ukazanym na tablicy w nocnym klubie. Będąc niemal pewnym prawidłowego zestawienia, poprosiłem ją o wprowadzenie mnie w trans i... odpłynąłem...
W krainie snów na powrót stanąłem przed kryształowymi kulami. Używając numerów z pokrwawionych strzępów gazet jako przewodnika, rzeczywiście byłem zdolny skojarzyć sfery z odpowiadającymi im astrologicznymi numerami i "przejść" po nich w porządku ukazanym na tabeli...
***
Kryształowe kule
- Prawidłowy porządek jest zawarty w numerach widocznych na okrwawionych gazetach i w księdze Madame Cassandry.
- Właściwa kolejność planet:
1. SATURN
2. MARS
3. MERCURY (Merkury)
4. VENUS (Wenus)
5. SUN (Słońce)
6. MOON (Księżyc)
7. JUPITER (Jowisz)
8. EARTH (Ziemia)
9. THULE - brak symbolu
![*** symbole ciał niebieskich ***]!
***
...Kiedy ukończyłem swą astralną podróż, świat wokół mnie zamarł na moment, a ja - niespodziewanie - znalazłem się w ogromnej podziemnej sali. Korzenie wielkiego drzewa wdzierały się do sali... Stojący tron został wyrzeźbiony w drzewie, a jeden z jego korzeni krył się w wodzie sadzawki znajdującej się u stóp tronu. Ostrożnie podchodząc bliżej zauważyłem, że na skraju sadzawki, na okalającym ją podwyższeniu leżą kamienie z wyrytymi ikonami bądź totemami. Zatrwożony zauważyłem również, że jeden z nich jest niewątpliwie przypisany do mnie...! Wrzuciłem go do sadzawki. Na powierzchni znajdującej się w niej cieczy powoli utworzył się obraz: zobaczyłem siebie, pogrążonego w transie naprzeciw Madame Cassandry. Wyjąłem go i wrzuciłem kolejny: tym razem ujrzałem Angelo Santiniego, jak umieszcza list i plik banknotów w schowku za ukrytym panelem przy podłodze w swym pokoju. Wrzuciłem jeszcze jeden i zobaczyłem kratę umieszczoną w wejściu do kanałów. Światło pobliskiego neonu baru "Schust's" odbijało się w wodzie. I naraz olśniło mnie! Stało się jasne, że gdzieś w głębi tych kanałów znajduje się kryjówka mordercy. Uciekłem ze świata snów i - w chwilę później - opowiedziałem Cassandrze o "kamieniach snów". Ona zaś wyjaśniła mi ich znaczenie - były kluczem otwierającym wizjer pomiędzy rzeczywistością a krainą snów. Co więcej: dowiedziałem się, że gdybym miał kamień zabójcy, mógłbym śledzić jego ruchy. Aby jednak uzyskać ten kamień, musiałbym znaleźć coś, co należało właśnie do niego...
Zanim jeszcze skierowałem się do kanałów, udałem się do domu Santinich. Pani Santini, pomna mej obietnicy, wpuściła mnie po raz drugi do pokoju Angelo, gdzie natychmiast otworzyłem skrytkę. W jej wnętrzu znalazłem kilka stron wydartych z dziennika szkolnego oraz notkę od Pensky'ego dołączoną do dużej sumy pieniędzy. Wyglądało na to, że Pensky odkupił od chłopca woreczek z runami, który - najprawdopodobniej - ukradł z tylnego pokoju nocnego klubu. Zawołałem panią Santini i wręczyłem jej te pieniądze. Nie mogły wprawdzie wskrzesić jej syna, ale...
Czując, że "sekretne leże" mordercy znajduje się gdzieś w plątaninie korytarzy i komór kanałów, udałem się do jego wejścia. Zbliżając się do niego, zauważyłem mężczyznę w surducie otwierającego kratę. Odległość nas dzieląca była naprawdę znaczna, jednak ja wszędzie rozpoznałbym laskę, którą tamten dzierżył...! To był człowiek z moich koszmarów, człowiek, co do którego byłem pewien, że jest mordercą, Rzeźnikiem! Krzyknąłem, by go zatrzymać, lecz on otworzył kratę i zniknął w ciemnościach kanałów układających się w mroczny labirynt pod Cleveland... Kiedy jednak podbiegłem do wejścia, zauważyłem, że popełnił błąd, który mógł mnie do niego zaprowadzić: zaskoczony nagłym wezwaniem skaleczył się w rękę - w miejscach, o które się oparł pozostały ślady krwi...!
AKT TRZECI, SCENA DRUGA [CD 5]
...Otoczyły mnie ciemności tuneli kanałów - tego podziemnego miasta Cleveland. Próbowałem jak najszybciej podążać za człowiekiem z laską, jednak bardzo szybko zorientowałem się, że zgubiłem jego ślad... Korytarze kluczyły, często odnoga, którą akurat szedłem kończyła się ślepo, bądź łączyła się z inną drogą. Coraz bardziej zrozpaczony krążyłem, by wreszcie dotrzeć do miejsca, które z początku wydawało się jedynie kolejnym ślepym zaułkiem...!
![*** mapa systemu kanałów ***]!
To właśnie tutaj, w pomieszczeniu, ścianę którego pokrywały rury i przełączniki pary, po dokładniejszym przyjrzeniu się trafiłem na krwawy ślad zranionej ręki domniemanego zabójcy. Szybko zorientowałem się, że poprzez przekręcanie zaworów ciśnienia pary z pobliskiej kotłowni, tak by wszystkie wskazały ten sam poziom, mógłbym uchwycić ideę otwierania ukrytego przejścia. Poziom ciśnienia, jaki powinienem osiągnąć ujawniał dolny środkowy wskaźnik, ten, którego, jako jedynego, wartości nie mogłem zmienić...
***
Wskaźniki ciśnienia
- Dopasuj poziom ukazywany przez wskaźniki do dolnego wskaźnika (30)
CHEAT: pressure
***
...Ściana uchyliła się na tyle, że mogłem przecisnąć się przez powstały przesmyk. Jednak nie na wiele się to zdało: odkryłem jedynie krótki korytarzyk kończący się ciężkimi kamiennymi wrotami. Drzwi te pokryte były zawiłymi mistycznymi symbolami, jednak nie znalazłem na ich powierzchni niczego, co sugerowało by sposób ich otwarcia - nie istniały ani klamka, ani zamek. Udało mi się dostrzec natomiac niewielkie wyżłobienie - jego rozmiar i kształt przywodził na myśl "żelazny krzyż".
Aby móc przedostać się w samo serce labiryntu - kryjówki mordercy, potrzebowałem kluczowego elementu spośród dowodów znajdujących się u Dicka Winslowa - brązowego medalionu, jaki von Hess znalazł w kryjówce Louie'go. Udałem się zatem do biura agenta, by tam stoczyć z nim trudną słowną utarczkę i próbując przekonać go do myśli, by dał mi szansę zostać człowiekiem, który złapał Rzeźnika. Zgodził się on na przekazanie mi medalionu, pod warunkiem jednak, że i on weźmie udział w wyprawie w labirynt kanałów tak, by w razie gdybym rzeczywiście wykrył położęnie kryjówki mordercy, również zostać zaliczonym do tych, którzy rozwiązali tę mroczną, przerażającą sprawę...
Niedługo później obydwaj zagłębialiśmy się w labirynt tuneli "podziemnego Cleveland". Za sobą, od strony idącego za mną Winslowa wciąż słyszałem niewyraźne przekleństwa słane pod adresem otaczających nas "uroków" kanałów. Kiedy osiągneliśmy wysokość alkowy wyjął medalion i przekazał go w moje ręce. Teraz, dzierżąc go w dłoni mogłem przekonać się, że rzeczywiście pasuje on idealnie do wyżłobienia w centralnej części wrót. Przyłożony do niego sprawił, że odrzwia otworzyły się na wielką komnatę...! Ten pokój cechowała niewytłumaczalna aura nadnaturalnej grozy... Ściany, podłoże, nawet strop pokryty był wyżłobieniami i mozaikami nieludzkich scen i napisów. W samym zaś środku pokoju, na podłodze, umieszczona w sposób że nie można było jej ominąć w drodze do kolejnych ciężkich drzwi, widniała wymalowana ogromna runa. Drzwi w przeciwległej ścianie były ciężkimi drewnianymi wrotami, z boku których umieszczono dwie wyrzeźbione w kamieniu głowy Vikingów, przez szczelinę ust których płynęła strumieniem woda. Z tyłu dobiegł mnie głos agenta FBI, który mówił, że miejsce to przyprawia go o ciarki... Nie słuchając go przekroczyłem runę wymalowaną na podłodze i naraz... zaatakowała mój umysł kolejna przerażająca wizja! Oto kamienne głowy Vikingów stały się prawdziwe, a z ich naturalnych teraz ust popłynęły rzeki krwi...! Zobaczyłem jeszcze jak Winslowem wstrząsają nudności i jak, mamrocząc coś o tym, że to wszystko jest zbyt dziwne, znika w mroku korytarza, pozostawiając mnie sobie samym. Nie byłem tym zaskoczony: już wcześniej podejrzewałem, że jego wewnętrzne tchórzostwo przewyższa tę tak podkreślaną żądzę sławy...
Stanąłem przed wielkimi kamiennymi drzwiami. Zamykały je serie dźwigni i metalowych sztab. Począłem nerwowo szarpać za nie, rozpaczliwie próbując znaleźć kolejność, która uaktywnia zamek i przesunie sztaby...
***
Drzwi przesuwnych sztab
- Dźwignie ponumerowano zgodnie z biegiem wskazówek zegara, poczynając w lewym górnym rogu.
- Wymagana sekwencja to: 5 4 2 3 7 5 2
CHEAT: barbell
***
Przekroczyłem próg wrót i pokonałem schody by znów stanąć przed kamienną ścianą. Po raz kolejny wrota pokryte były glifami, runami, nacięciami... W tym też przypadku moje próby zrozumienia istoty zamka spełzły na niczym - nie byłem w stanie poruszyć tych bram... Poddałem się i już odwracałem się, by opuścić to niesamowite miejsce, gdy naraz wzrok mój padł na umieszczoną po lewej stronie drzwi, tuż pod sufitem kratkę kanału wentylacyjnego...
Kiedy udało mi się wypracować pozycję, by móc spojrzeć w jego prześwit, z zaskoczeniem rozpoznałem tylny pokój nocnego klubu. Perspektywa ograniczona była co prawda do wielkości kanału biegnącego do kominka, jednak mogłem bez problemu obserwować to, co rozgrywało się po drugiej stronie kanału - zgromadzenie dziwacznie ubranych członków jakiegoś tajemniczego obrządku - Bractwa Thule! Człowiekiem przewodzącym ceremoni, jak szybko się zorientowałem, był tropiony przez ze mnie morderca: człowiek z laską...! Podczas spotkania człowiek ów podniósł stojący na biurku obok szafy świecznik, lecz niestety jego plecy przysłoniły przede mną to, co z nim robił... Otworzył jednak szafę i - zdjąwszy z siebie ceremonialny ubiór przywódcy - w tym wisior zawierający znak jaki widziałem w sadzawce w krainie snu - powiesił go w niej. Pozostali członkowie stowarzyszenia również rozebrali się z ceremonialnych szat, po czym spotkanie dobiegło końca...
Opuściłem kanały i nie zwlekając udałem się do biura mojego agencyjnego zwierzchnika. Byłem bowiem pewien, że nadszedł czas, by uzyskać pozwolenie na wszczęcie oficjalnego dochodzenia w sprawie Raven Room. Tym większe jednak spotkało mnie rozczarowanie: Sullivan wyjaśnił, że z powodu, jak to określił "nacisków politycznych" nie może rozpocząć takiego śledztwa. Pozwolił mi jednak, ba! - zachęcił wręcz do dalszego rozgryzania tej sprawy, ale - jak ostrzegł - wszystko, cokolwiek zrobię, nie będzie sankcjonowane przez COI.
Nie dając się zwieść skierowałem się wprost do nocnego klubu. Jego tylny pokój był pusty. Odszukałem świecznik, przy którym majstrował coś Rzeźnik, i zorientowałem się, że przekręcanie jego elementów powoduje przesuwanie się zawartych w nim "zębów". Wnioski nasunęły się same: kilka poprawnych przekręceń powinno dać wzór ułożony z poszczególnych zębów tak, by odpowiadał on wycięciu w zamku szafy.
***
Świecznik
- Wzór na spodzie świecznika musi "wpasować się" w zamek szafy.
- Jest pięć obracających się części świecznika, ponumerowanych od jego zwieńczenia.
- Przekręć część 5 dwukrotnie w lewo.
- Przekręć część 3 dwukrotnie w prawo.
CHEAT: nimble
***
...Otworzyłem szafę i zabrałem ukryty w niej wisior...
Z talizmanem w dłoni udałem się do salonu Madame Cassandry i poprosiłem ją o ponowne wprowadzenie w trans. "Budząc się" w świecie snów, przy sadzawce zauważyłem że na jej brzegu pojawił się nowy kamień...! Wrzuciłem go do wody... i - tak jak się spodziewałem - na jej powierzchni począł tworzyć się obraz. Ujrzałem człowieka z laską - Torso Killera - tak naturalnie jak w rzeczywistości. Ku mojemu zdumieniu nie wyglądał jak krwawy szaleniec - sprawiał wrażenie dobrodusznego dziadka, brodatego dżentelmena w okularach, który mógłby być lekarzem, lub profesorem... Siedział on przy klubowym biurku w tylnym pokoju Raven Room. W trakcie gdy zachłannie się mu przypatrywałem skończył on to co robił dotychczas, wstał i podszedł do ściennego panelu i... otworzył go w sposób jakiego nie zrozumiałem. Poprzez otwarte przejście zobaczyłem ogromną kaplicę, lub coś w jej rodzaju z kamiennym pokrytym zakrzepłą krwią ołtarzem i dziwaczną ornamentacją... Kiedy zabójca przekroczył próg stało się coś przerażającego - rozległ się złowieszczy głos, mówiący coś w jakimś zapomnianym języku a w chwilę później poraził mnie jasny błysk i... agonalny, pełen bólu wrzask cierpienia...! Wówczas woda w sadzawce poczęła się gotować! Gdy wreszcie wyrównała się - obrazu mordercy już nie było...! Wyrwałem się z transu i błyskawicznie podziękowawszy Madame Cassandrze, wybiegłem z jej domu.
Stało się coś straszliwego - tego mogłem być pewien. Znowu nadszedł czas, by odwiedzić klub, jednak - czułem - nie powinienem był robić tego sam. Pamiętając jednak, że Sullivan nie może się w to mieszać, a Winslow może być zbyt przerażony by tam wejść, skierowałem się do biura Merylo. Gorączkowo przedstawiłem mu sytuację, a on - mimo że nie bez sceptyzmu - postanowił się przyłączyć: nie mógł pozwolić sobie na ewentualny happy-end sprawy, nad którą stracił tak wiele czasu... i nerwów.
Wróciłem do klubu wraz z detektywem i przedostałem się do tylnego pokoju. Szybko rozwiązałem tajemnicę otwarcia panelu - sekret tkwił w konieczności pociągnięcia jednej z książek stojących na półkach pobliskiego regału. Weszliśmy do "laboratorium mordercy". To, co w nim znaleźliśmy sprawiło, że układanka, jakiej byłem tak pewien rozsypała się niczym liście na wietrze... Ogromna dziura w przeciwległej ścianie ujawniała schody prowadzące w dół, do kanałów. Wystrój całego pokoju zaś charakteryzował dziwaczny bałagan - tak jak gdyby piorun uderzył w to miejsce...! Zaś na zauważonym poprzednio kamiennym ołtarzu spoczywał Rzeźnik, zamordowany i poćwiartowany w sposób, w jakim znajdowano jego ofiary. Jego laska, strzaskana i zubożona o niegdyś wieńczący ją klejnot, wciąż tkwiła w jego kurczowo zaciśniętej dłoni...
Sam nie wiem czemu zacząłem tłumaczyć Merylo, że odnaleziony człowiek był poszukiwanym przez nas Rzeźnikiem... On jednak wykazał się znacznie większą odpornością psychiczną i doprawdy wykazywał wiele zimnej krwi, powątpiewając w moje słowa i samemu mówiąc iż - wnioskując ze sposobu potraktowania ofiary - odnaleźliśmy jedynie kolejną jego ofiarę. Wtedy to również, zupełnie niespodziewanie, do pomieszczenia weszło dwóch ludzi: Eliot Ness i Dick Winslow. Jak nam wyjaśniono znalezisko zostanie utajnione, tak by nie zaszkodzić reputacji niektórych wpływowych członków klubu. Kiedy jednak zacząłęm się z nim spierać, wszedł umundurowany mężczyzna i bezceremonialnie przerwał nam szepcząc coś Ness'owi do ucha. Twarz Nessa zmieniła się, a w chwilę później, gdy nieswoim głosem relacjonował zebranym zasłyszaną rewelację, coś jakby lodowaty podmuch przebiegło przestrzeń...! Słowa, które wymówił brzmiały: "Francis Delano Roosevelt jest w radiu. Japończycy zbombardowali Pearl Harbor. Zmierzamy ku wojnie."
AKT CZWARTY, SCENA PIERWSZA [CD 5]
...Teraz, kiedy wracam myślami do czasów wojny niewiele dokładnie mogę sobie przypomnieć. To, co widzę to jedynie pojedyncze obrazy. Sam nie brałem udziału w walkach, co nie oznacza jednak, że nie brałem udziału w wojnie: wraz z całą, tak młodą przecież C.O.I., przemianowaną na wojenną O.S.S. zostałem przerzucony do Europy. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że pozostawione Cleveland wraz z Torso Killerem niewiele znaczą w porównaniu z okropieństwami walk...
Nigdy jednak nie zarzuciłem tej sprawy - a kiedy tylko miałem możliwość kontynuowałem studia nad związkami pomiędzy Rzeszą Hitlera a pogańską centralną Europą...
Wiosną 1945 otrzymałem rozkazy by udać się do Nuremberg, gdzie postępujące armie aliantów odkryły ogromną, zaminowaną kryptę, w której przechowywane były dzieła sztuki grabione przez Nazistów w całej nieszczęsnej Europie na przestrzeni całej wojny. Jako zaś że dzięki moim studiom stałem się kimś w rodzaju eksperta do spraw okultystycznych artefaktów SS miałem być obecny w trakcie opróżniania krypty.
...Torowałem sobie drogę wraz z eskortującym mnie szeregowym Benjaminem Schwartz przez labirynt tuneli prowadzących do krypty. Przez cały czas Benny wyjaśniał mi okoliczności, które sprawiły że pojawiłem się tutaj, by podjąć próbę rozwiązania tej zagadki - zagadki zamkniętych drzwi na jakie natknięto się w podziemiach. Wejście do tego tajemniczego pokoju było wcześniej zaminowane tak, że jeden z GI został ranny podczas próby przejścia. Kiedy doszliśmy na miejsce ujrzałem masywne drzwi na których nie sposób było znaleźć jakiejkolwiek klamki, czy widocznego zamka. Nad drzwiami, na ścianie widniało malowidło przedstawiające mnóstwo aryjskich dzieci adorujących brodatego, jednookiego boga. W centrum samych drzwi zaś, wyciętych zostało sześć koncentrycznych kręgów, w których umieszczono (po jednym na krąg) niewielkie, stylizowane symbole tradycyjnych ciał niebieskich. W centrum pierścieni umieszczono podobnie stylizowane Słońce. Każda z planet była podzielona na części jasną i ciemną. Planety obracały się wokół swej osi zmieniając uład światła-cienia, gdy zmieniałem ich położenie względem Słońca przesuwając je po orbitach. Co ciekawe jednak, kiedy poruszałem jedną z planet - przesuwała się rotując, jedna lub więcej z pozostałych... Oczywiste było, że należy tak rozmieścić planety, by ich jasne strony skierowane były ku Słońcu, jednak... to nie przynisło oczekiwanego skutku...! Po kilku chwilach zastanowienia wpadłem na rozwiązanie: należało tak ułożyć planety, by ich oświetlone strony wskazywały obraz Odyna z malowidła ponad drzwiami, a następnie wcisnąć centralne Słońce...
Poprzez otwarte wrota wszedłem do dużej sali, w której umieszczono trzy wnęki. Jedyną ozdobą jaką znalazłem w tym pomieszczeniu był układ trzech runów wyryty nad drzwiami wejściowymi. Skopiowałem je do nieodłącznego, wysłużonego notatnika i rozpocząłem oględziny każdego z trzech mechanizmów zamykających wrota wnęk.
Wnękę na lewo od wejścia zamknięto za pomocą Kombinacji Przesuwnych Sztab. Zbudowana ona była z relatywnie niewielkich masywnych stalowych drzwiczek, oraz umieszczonych w nich sztab. Środek mechanizmu stanowiło metalowe zagłębienie, w którym zawarto pojedynczą dzwigienkę. Kiedy próbowałem manipulować tą dźwignią przesuwała się w wyciętych szczelinach, pionowo i poziomo. Wycięcia w mechanizmie sprawiały, że dawało się uzyskać dziewięć różnych położeń dźwigni. Spostrzegłem również, że niektóre z kombinacji powodują "cofanie się" blokujących sztab. A jednak kiedy wypróbowywałem kolejne zdarzało się również, że te już przesunięte z powrotem wracały na swą "zamkniętą" pozycję... Celem było zatem znalezienie takiej kombinacji, w której "wycofałyby się" wszystkie blokujący drzwiczki sztaby...
***
Przesuwne Sztaby
- Istnieje wiele możliwych do zastosowania kombinacji. Oto jedna z nich:
GÓRA
LEWO
DÓŁ
PRAWO
LEWO
GÓRA
PRAWO
DÓŁ
LEWO
DÓŁ
PRAWO
GÓRA
DÓŁ
PRAWO
GÓRA
LEWO
LEWO
PRAWO
PRAWO
GÓRA
LEWO
LEWO
DÓŁ
PRAWO
GÓRA
DÓŁ
CHEAT: ladybug
***
...Kombinacja Różnorakich Kluczy stanowiła zagadkę, jaką zmuszony zostałem rozwiązać, gdy chciałem obejrzeć zawartość środkowej z wnęk. Na jej straży, tak jak w poprzednim przypadku, stały niewielkie, lecz masywne stalowe odrzwia. W nich widniały otwory ośmiu otworów, nad nimi zaś wisiał rząd ośmiu identycznie wyciętych kluczy. Uchwyty kluczy były wprawdzie ozdobinie wycięte, bądź udekorowane na różne style, jednak wszystkie wyglądały jak uniwersalny klucz pasujący do każdego z zamków. Tak zresztą było w istocie: każdy z kluczy pasował do każdej dziurki, lecz... nie wszystkie chciały się obrócić. Co więcej - niektóre nie chciały obrócić się do końca w żadnym z zamków...! Rozwiązaniem tej zagadki były: układ dopasowania kluczy do zamków i kolejność w jakiej należało przekręcać klucze...
***
Różnorakie Klucze.
- Określ zamki kolejnymi literami alfabetu od lewej do prawej.
- Górny rząd to: A, B, C.
- Środkowy rząd to: D, E, F.
- Dolny rząd to: G, H.
- Ponumeruj klucze od lewej do prawej.
- Wkładaj klucze jak następuje:
A-4 B-8 C-1
D-3 E-6 F-2
G-7 H-5
Klucz 1 - Zamek C
Klucz 2 - Zamek F
Klucz 3 - Zamek D
Klucz 4 - Zamek A
Klucz 5 - Zamek H
Klucz 6 - Zamek E
Klucz 7 - Zamek G
Klucz 8 - Zamek B
CHEAT: keypunch
***
...Mechanizm Zębatki to kolejne wyzwanie jakiemu zmuszony byłem stawić czoła - kolejne dzwiczki typu "sejf", tego samego kształtu i rozmiaru jak poprzednie. Nad kołem znajdowała się metalowa armatura, na której umieszczono jednoprzełożeniową dźwignię. Na zewnątrz drzwiczek rozmieszczono zestaw niewielkich dźwigienek oraz przycisk. Dźwigienki mogły być ustawiane w swych indywidualnych nacięciach w pozycji góra lub dół. Spężynowy przycisk dawał się wciskać wtedy, gdy kolejne z dźwigienek zajmowały kolejne pozycje. Pozycje te natomiast zmuszały do działania całą zawartą wewnątrz drzwi armaturę. Aby otworzyć tę skrytkę należało rozmieścić położenia dźwigienek w ten sposób, by za każdym wciśnięciem przycisku koło zębate wewnątrz drzwi obracało się o jeden ząb. Niestety jednak nie byłem w stanie zobaczyć efektów swojej pracy, jednak kiedy koło posuwało się naprzód dawały się słyszeć ciche kliknięcia. Okazało się również, że domniemane koło zębate w rzeczywistości było jedynie... połową takowego. Kiedy zaś owo półkole zahaczone było w miejscu, w którym nie można było go ujrzeć przez okienko w drzwiach, same drzwi dawały się otworzyć! Aby zaś zresetować cały mechanizm wystarczało przesunąć wszystkie dźwigienki w górę bądź dół...
***
Połowa Zębatki
- Ustaw dźwignie w następującym porządku (od lewej):
DÓŁ GÓRA GÓRA DÓŁ GÓRA DÓŁ DÓŁ
- Wciskaj czerwony przycisk dopóki zębatka nie stanie się niewidoczna (8 razy).
CHEAT: gearoil
***
...Ku memu niebotycznemu zdumieniu skrytki, które odkryłem wykorzystywano do przechowywania trzech artefaktów, o których dowiedziałem się podczas dochodzenia w sprawie Torso Killera w Cleveland. Zostały one stworzone, by zawierać Czaszkę Landulpha (Skull of Landulph), Puchar z Drzewa Świata (The Cup of the World Tree) oraz Czarną Dalię (Black Dahlia), wszystkie poświęcone Bractwu Thule i - ogólniej - rytuałom Odyna... Pierwsze dwie, które otworzyłem okazały się być puste; wszystkim co pozostało były ozdobne szkatuły przeznaczone na Czaszkę i Kielich. Zawartość ostatniej jednak wynagrodziła wszelkie trudy - był to przedmiot, jakiego najwyraźniej nie udało się SS przenieść w inne miejsce przed przechwyceniem krypty przez Aliantów - klejnot - poszukiwana 'Czarna Dalia'. Momentalnie spostrzegłem, że nie był to model-układanka podobny do tego, który wciąż nosiłem ze sobą, ale zdobiona część, która niegdyś wieńczyła laskę Rzeźnika.
Byłem naprawdę szczęśliwy z tego, co wydawało się niespodziewanym ukończeniem moich długotrwałych poszukiwań...! Przedmiot, o którym niegdyś Pensky powiedział, że jest esencją tego w co się wplątałem, spoczywał w mojej dłoni... Jednak nie dane mi było cieszyć się nim długo - kiedy bowiem zamierzałem wraz z mym skarbem opuścić kryptę pojawiło się dwóch Policjantów wojskowych (Military Police) i zażądało zwrotu klejnotu celem zkatalogowania go i dołączenia do reszty artefaktów znalezionych w krypcie. Moje protesty przyniosły niewielki skutek - dowiedziałem się jedynie, że aby móc dokładniej obejrzeć Dalię musiałbym napisać prośbę do generała i kwatermistrza...
...Wypełniłem stosowne druki. Mijały kolejne miesiące... Skończyła się wojna i zbędne już OSS zostało rozwiązane. Nie byłem nawet w stanie przyspieszyć procesu rozpatrywania mojej prośby - byli tajni agenci mieli zbyt mały autorytet, by móc wpływać na niezwykle zajętą biurokrację wojskową. Pozostowałem w Europie jako jako na wpół niezależny łowca nazistowskich zbrodniarzy wojennych... Dopiero pod koniec 1946 roku wydarzyło się coś, co sprawiło, że sprawa odżyła na nowo - stary partyzancki przyjaciel poinformował mnie, że kilku wysokich stopniem byłych oficerów SS spotyka się w opuszczonym klasztorze blisko granicy autriacko-szwajcarskiej, prawdopodobnie zdając relację z infiltracji Austrii, jakiej dokonywali na polecenie Sowietów. Klasztor był również centrum ceremonialnym elit SS i najprawdopodobniej został przygotowany do pełnienia tej funkcji nawet w przypadku, gdyby koleje wojny potoczyły by się w sposób nieodpowiadający Rzeszy. Nie omieszkał również napomknąć, iż wioska przy której leży klasztor, jest otoczona nimbem dziwnej niezwykłości od chwili, gdy w pobliskich, otaczających ją jeziorach odnajdywano fragmenty ciał... Porzuciłem tedy wszystko i jak najszybciej udałem się do tego niesamowitego klasztoru...
Pierwszą rzeczą jaką ujrzałem po przybyciu na miejsce, do tego na wpół zrujnowanego klasztoru, były zatrzaśnięte główne wrota do kaplicy. Z tego też powodu drogę do wnętrza musiałem torować sobie poprzez szczątki zbombardowanej ściany, wprost do pozostałości piwniczki na wino umieszczonej pod kompleksem...
Znalazłem się w starej, mrocznej piwnicy. Każdy krok wzbijał w powietrze pokłady kurzu. Bez swej latarki nie byłbym w ogóle w stanie zorientować się w jej układzie. Miejsce to leżało w ruinie, jednak zauważyłem że nie przeszkadzało to komuś używać go jako magazynu na jakieś zapasy wojskowe. Na podłodze ustawiono kilka skrzyń z insygniami Wehrmachtu, a poza nimi piwnicę wypełniały śmieci w stylu starych beczek na wino. Wreszcie w rogu pomieszczenia znalazłem wlot starej studni, nad którą, co nieco mnie zaskoczyło, wisiał hak... To jednak nie było najistotniejsze, gdyż na podeście, na który prowadziło kilka kamiennych schodków dawały się zauważyć wielkie drewniane drzwi, co do których przypuszczałem, że muszą stanowić tylne wejście do świątyni. Szybko, lecz ostrożnie pokonałem te kilka schodków, po czym, próbując otworzyć te tajemnicze drzwi, zdałem sobie sprawę, że zaryglowano je od wewnątrz. Spojrzenie przez zawarty w nich wizjer potwierdziło, że to właśnie świątynia jest po ich drugiej stronie, jednak ujawniło również i coś znacznie bardziej niepokojącego: jej wnętrze chronione było przez uzbrojonych strażników! Obejrzałem się i rozglądając się po piwnicy ze szczytu schodków zauważyłem, pomiędzy skrzyniami, w miejscu, którego nie mogłem dostrzec patrząc z poziomu klepiska, starą potężną aparaturę... Zbliżyłem się do niej i nie bez zdziwienia ujrzałem starodawny dźwig oparty na systemie wielokrążków, którego zadaniem (jak mniemałem) było opuszczanie i podnoszenie zauważonego przeze mnie wcześniej haka.
Mechanizm wyposażony był w dwie niewielkie dźwignie. Pociągając w górę prawą, oraz w dół lewą sprawiłem, że uwolniony hak "zjechał" do poziomu podłogi. Poświęciłem jednak jeszcze chwilę, próbując zrozumieć zasady działania mechanizmu i - ku swojemu przerażeniu... i uldze - spostrzegłem, że uwolniony hak jest zupełnie swobodny i gdybym, tak jak zamierzałem, chwycił go, próbując dostać się na dno studni, spadłbym na dół, co oznaczałoby pewną śmierć! Aby móc opuścić się bezpiecznie, musiałem zmienić położenie prawej dźwigni na krańcowe dolne, tak by zawarty w niej ząb "złapał" umieszczoną poniżej zębatkę - dzięki temu "skok" koła (i liny) był odpowiednio dozowany. A jednak nie wszystko poszło tak, jak przypuszczałem - machina była bardzo rozklekotana... Kiedy bowiem chwyciłem za linę... spadłem kilka metrów poniżej, zanim koło zębate nie zahaczyło hamującego zęba machiny... Niestety nagła utrata stabilności sprawiła, że gdy gorączkowo (i nieco irracjonalnie - to i tak niczego nie było w stanie zmienić) chwytałem linę, zwolniłem uchwyt na latarce, która szybko zniknęła w otchłani na dole. Przeklinając swojego pecha, wyjąłem i zapaliłem zapalniczkę benzynową (prezent od Detektywa Merylo) i w ten właśnie sposób, szarpany i kołysany ruchem liny, oświetlony jedynie niewielkim, chyboczącym się płomykiem zapalniczki - wśliznąłem się w ciemności...
***
Dźwig i studnia.
- Stojąc na schodkach w piwniczce na wino, spójrz na drzwi.
- Obróć się tak, by drzwi znalazły się za tobą.
- Rozglądaj się po skrzynkach dopóki nie usłyszysz 'What's that over here?'
- Przedostań się w pobliże dźwigu.
- Będąc przy dźwigu, przesuń lewą dźwignię, by zwolnić blokadę.
- Podnieś prawą dźwignię, by zwolnić zębatkę.
- Czekaj dopóki hak nie zatrzyma się.
- Przesuń prawą dźwignię na pozycję niżej, by zahaczyć koło zębate.
- Podejdź do studni i chwyć za hak.
***
Głęboko w szybie studni otworzyło się przejście w ścianie, prowadzące do tunelu wykutego w skałach głęboko pod powierzchnią ziemi. Tuż przy wejściu odnalazłem coś, co dobitnie świadczyło o regularnych odwiedzinach tego miejsca - w uchwytach przymocowanych do ścian tkwiły gotowe do użytku pochodnie. Zapaliłem jedną z nich i spróbowałem zorientować się w moim nowym, jakże nietypowym otoczeniu. Znalazłem się w labiryncie tajemniczych, mrocznych tuneli... A jako że dźwig nadal trwał w ustawieniu na "zjazd", nie było innej drogi jak tylko zanurzyć się w mrokach korytarzy i próbować szukać innego wyjścia... Nie znalazłszy lepszego rozwiązania, wszedłem w przestrzeń pierwszego korytarza. Dość szybko zrozumiałem też, czym one są: były to krypty, a nisze w ścianach, wydawałoby się niekończących się, tuneli wypełniały szczątki średniowiecznych rycerzy!
Podczas moich wędrówek po owym makabrycznym labiryncie odnalazłem pięć znaczących sal. Pierwszą, do której zawiodły mnie moje kroki była duża komora centralna. Do niej prowadziło wiele wejść, a w jednym z jej końców stał duży ceremonialny ołtarz otoczony czterema wielkimi kolumnami. Każda z nich zawierała cztery pierścienie, każdy ozdobiony szesnastoma runami, co łącznie dawało sześćdziesiąt cztery runy na filar. Układy runów na każdej z kolumn były właściwe tylko jej samej, nawet pomimo tego, że glify składające się na nie częstokroć się powtarzały. Bliższe oględziny dowiodły, że każdy z pierścieni można dowolnie obracać, tworząc dosłownie setki możliwych pionowych kombinacji... Oczywiście szybko stało się dla mnie jasne, że jak na razie nie mogą one w niczym mi pomóc. Przynajmniej do czasu, gdy dokonam eksploracji całych krypt...
![*** mapa krypt ***]!
Sala Herolda (The Herald's Room)
Sala była podobna do innych znalezionych w labiryncie korytarzy. Oświetlające ją pochodnie ukazywały w płomiennym majestacie podniszczone regalia pokoleń oficerów Rycerzy Trójcy (Knights of the Trynity). Na jednej ze ścian spostrzegłem herb rodu Herolda. Daleki przodek Louisa Fischterwalda - pierwszy Herold spoczywał w ozdobnym sarkofagu, wysuniętym i wywyższonym ponad wszystko w tej sali. Ponad skrzynią strop załamywał się tworząc uskok, przez co część jego powierzchni była zupełnie niewidoczna. Czoło sarkofagu zawierało wyraźny zamek, do którego pasował jedynie określony "klucz" - artefakt znaleziony w kryptach. Aby otworzyć ten zamek i podnieść pokrywę grobowca, musiałem jedynie przyłożyć ów klucz do zamka... Wewnętrzna strona wieka pokryta była warstwą polerowanego złota, w której - nagle - odbił się niewidoczny dotąd fragment stropu. Zobaczyłem układ czterech run wyrżniętych w kamieniu. Było oczywiste, że skopiowałem je do swego notatnika, jednak już przy składaniu modelu klejnotu z woreczka - zawahałem się. Po chwili jednak, obróciwszy ich obraz wpasowałem odpowiednie klocki...
***
Krypta Herolda
- Nieopodal krypty, w tunelu prowadzącym do niej znajduje się niewielki skarbczyk.
- W nim znaleźć można artefakt, ukryty w szkatule.
- Użyj "klucza" na zamku sarkofagu Herolda.
- Pamiętaj: zauważone runy są jedynie lustrzanym odbiciem prawdziwego ich układu.
***
Krypta Zbrojmistrza (The Sergeant's Crypt)
Ta sala była podobna do poprzedniej. Różnice stanowiły jedynie herb Sergeanta (Finsterlau) i... zauważalne ilości broni. Sarkofag pierwszego zbrojmistrza chroniony był przez dziwaczny przesuwany zamek - o jego inności w stosunku do tradycyjnych układanek przesądzało zróżnicowanie rozmiarów elementów. Drugą istotną innowacją, obok różnych kształtów "klocków", było to, że musiałem utworzyć z nich obrazek - zamiast tego powinienem był przesunąć dwie lub cztery belki, blokujące zamek z ich pozycji... Wewnątrz skrzyni grobowej spoczywały szczątki starożytno-średniowiecznego wojownika. Dłonie szkieletu wciąż skrzyżowane były na pochwie zardzewiałego miecza, na niej zaś widniały cztery kolejne runy, odpowiadające kształtem tym zawartym w moim mieszku...
***
Układanka Zbrojmistrza.
- Przesuwaj kamienne bloki, tak by utworzyć przestrzeń dla czterech blokujących zamek w rogach.
***
Krypta Kanclerza (The Scribe's Crypt)
Grobowiec skryby (Muhlhaven) różnił się od pozostałych niewielką kamienną "chrzcielnicą" zamocowaną na jednej ze ścian pomieszczenia, na prawo od wejścia. Również i zadanie, jakie mnie tu oczekiwało różniło się od poprzednich: w tym bowiem przypadku nie byłem zmuszony otwierać grobowca następnego z oficerów - ten był już otwarty. Zagadkę stanowiło jedynie gdzie znaleźć mogę kolejny układ runów... W skrzyni sarkofagu znalazłem strzaskaną tabliczkę. To właśnie ona - jak przypuszczałem - zawierała interesujący mnie wzór. Niestety to, że dwanaście kwadratów, na jakie ją podzielono, oraz fakt, że nie sposób było znaleźć jakichkolwiek śladów rytów na ich powierzchni dawało do myślenia... Rozwiązanie spłynęło wraz z szumem wody - strzaskaną tabliczkę należało umieścić w wodzie, w kamiennej "chrzcielnicy". Wówczas to umieszczona wewnątrz kamiennych płytek ruda pozwalała odczytać fragmenty glifów. Ułożona we właściwy sposób płytka ujawniła kolejne cztery runy, których poszukiwałem...
***
Kamienie Skryby
- Weź kamienie z grobowca.
- Umieść je w fontannie w tej samej sali.
- Ułóż części tak, by uzyskać obraz 4 runów.
- Ułożenie staje się łatwiejsze, gdy najpierw złoży się dolny rząd opatrzony dodatkowymi wskazówkami, następnie środkowy i wreszcie górny.
***
Grobowiec Landulpha (Landulph's Tomb)
Krypta, w której pochowano Landulpha II była obszerną, mistyczną komorą. Aby móc dostać się do jej serca, musiałem przekroczyć niepewny most podtrzymywany przez jedną z niewiarygodnych kolumn z czarnego granitu, których podstawy niknęły w mrokach otchłani rozciągającej się pod stopami. Przekraczając most spostrzegłem, że kończy się on siedmioma kamiennymi stopniami prowadzącymi na platformę, na której umieszczono grobowiec. Powierzchnia każdego ze stopni była podzielona na trzy płytki; z przodu każdego z elementów, pod kamienną płytą widniały pary runów - jednej wyrytej normalnie i jednej odwróconej. Niestety nie zwróciłem na te symbole należytej uwagi - niepewne stanięcie na pierwszym ze stopni dało przerażający, nieoczekiwany efekt: strzałka z zatrutym grotem wystrzelona gdzieś z boku o włos minęła moją rękę i utkwiła w rękojeści pochodni, którą dzierżyłem przed sobą! Uświadomiwszy sobie, że nie był to jedynie przypadek, zwróciłem baczną uwagę na symbolikę wyrytych w stopniach glifów. Szybko zauważyłem, że pionowy symbol pod każdą płytą stanowi bądź runę 'r' - znak podróży, bądź 'x' - symbol bólu. Stopnie oznaczone 'r' były tymi, na których mogłem stąpać wspinając się po kamiennych schodach prowadzących do miejsca spoczynku mrocznego maga... Stojąc tuż przy sarkofagu stwierdziłem nie bez zdumienia, że część pokrywającej go marmurowej płyty została wyłamana i usunięta... Na moje szczęście jednak to co pozostało wystarczyło, by odtworzyć sekwencję kolejnych czterech runów. Ukontentowany z tego powodu odwróciłem się i... zamarłem. Spostrzegłem, że znaki wskazujące bezpieczne przejście nie są widoczne z perspektywy, w jakiej się znalazłem! Zostałem zmuszony do przypomnienia sobie mojej drogi w górę stopni i pokonania schodków w układzie odwrotnym do poprzedniego...
***
Schody Landulpha
- Krocz jedynie po stopniach opatrzonych znakiem podobnym do 'r'.
- Zapamiętaj bądź zanotuj układ stopni.
***
Bezpiecznie znalazłszy się na o wiele pewniejszym gruncie, wyjąłem mieszek z modelem i runami, i wykorzystując wszystkie cztery odnalezione kombinacje, dopasowałem je w taki sposób, by wreszcie uzyskać kompletny obraz klejnotu...
***
Kopia Dalii (woreczek z runami)
Rząd 1 u y f l d k r e
Rząd 2 l j h n u s o z
Rząd 3 p l s g a o x t
CHEAT: gemstone
***
Dopiero po złożeniu modelu, kiedy piastowałem go w dłoni dotarło do mnie znaczenie tego, co udało mi się wreszcie zrobić. Wyjąłem i ponownie zapoznałem się z historią upadku Rycerzy Trójcy, którą znalazłem w schowku za obluzowaną listwą w pokoju Angelo Santini'ego. Czytając, zorientowałem się, czy raczej: upewniłem się w przekonaniu, że znajduję się pod świątynią, o której wspomniano w tej legendzie - oznaczało to, że grobowiec dawno zmarłego opata również musi znajdować się gdzieś w pobliżu. Być może tam udałoby mi się znaleźć coś, co dopomogłoby w moich poszukiwaniach... Niestety, najpierw musiałem go odnaleźć...
Nie bardzo wiedząc co czynić, wróciłem do centralnej sali. Zupełnie nagle tknęła mnie myśl, czy nie dałoby się ułożyć odnalezionych przeze mnie w grobowcach rycerzy układów runów z pierścieni okalających kolumny wokół ołtarza. Upewniwszy się, złożyłem ich pionowe odpowiedniki, wykorzystując swobodę ruchu pierścieni. Skutek był natychmiastowy - w ścianie za ołtarzem otworzyły się niewielkie drzwi...
***
Kolumny przy ołtarzu
- Stań na wprost ołtarza, tak by mieć dostęp do wszystkich czterech kolumn.
- Ułóż pionowo sekwencję znalezioną w grobowcu Skryby na lewej dalszej kolumnie.
i n u a
- Ułóż sekwencję z grobowca Herolda na lewej bliższej kolumnie.
r o x t
- Ułóż sekwencję z grobowca Landulpha na prawej dalszej kolumnie.
e z l p
- Ułóż sekwencję z grobowca Zbrojmistrza na prawej bliższej kolumnie.
o x t p
CHEAT: temple
***
...Znalazłem się w ogromnej zdobionej krypcie. Promienie słońca oświetlały jej przestrzeń, wpadając przez umieszczoną wysoko kopułę i skupiały się w centralnym miejscu sali, na bogato zdobionym, wspaniale rzeźbionym sarkofagu. Jego wieko zdobiła misternie wyrzeźbiona postać posuniętego w latach, statecznego mnicha. Podszedłem do niego i - wspomniawszy na przepowiednię mówiącą o konieczności przywrócenia kompletnej Dahlii martwemu opatowi - wsunąłem model klejnotu w złożone ręce leżącego posągu. Natychmiast wokół mnie wykwitły kłęby niebieskawego, wonnego dymu! Zakrztusiłem się nim i zgiąłem wpół, kaszląc, a widok sali począł rozmazywać się i wirować...
...Głos mówiący po łacinie zwyciężył w starciu z natrętnym szumem w uszach. Jednak dopiero po kilku chwilach otrzeźwiałem na tyle, by pojąć, że wbrew prawdopodobieństwu rozumiem co wygłasza! Słuchałem legendy opactwa opowiadanej przez tego, który przyczynił się do jej powstania, a przed moimi oczami przemieszczały się obrazy witraży ze ścian... Kiedy wreszcie stanąłem na nogi, dobiegł mnie odgłos hurgotu kamieni... Gdzieś pod grobowcem opata coś zmieniało swą pozycję. Czerwona poświata, jaka emanowała z oczu posągu pozwoliła pojąć, że teraz pod nim, podobnie jak w otchłani pod grobowcem Landulpha jest magma.
Z ostatnimi słowami mnicha, dotyczącymi konieczności odszukania przejścia, jakie sporządził on wiele stuleci temu, wciąż dźwięczącymi w moich uszach, podszedłem do ogromnych, kamiennych wrót umieszczonych naprzeciw sekretnego przejścia, dzięki któremu znalazłem się w tym miejscu. Niestety wydawały się zamknięte od zewnątrz. Próbując ogarnąć narastające przerażenie, zszedłem w korytarz otaczający podstawę skrzyni nagrobnej opata.
Korytarz ów był bardzo bogato zdobiony mozaikami różnokolorowych, częstokroć błyszczących elementów. Na ścianach, które stanowiły krótsze boki prostokąta sarkofagu dość szybko udało mi się wypatrzyć trzy przestrzenne, wyrzeźbione w kształt trójkątów, obracane elementy. Każdy z nich charakteryzował się jedną płaską kamienną szarą ścianką oraz dwiema bogato rzeźbionymi pasującymi do otaczających je ścian. W czwartym rogu zawarta została swoista maska, której "oczy" pokryte były czystym kryształem. Wreszcie w narożniku, w dłuższym boku sarkofagu znajdował się ogromny kryształ misternie "wbudowany" w otaczające go mozaiki.
Spojrzałem przez oczy maski i ujrzałem - nie bez pewnego zdziwienia - że podstawa sarkofagu jest wydrążona i dodatkowo oświetla ją czerwona luminescencja jakichś dziwnych jarzących się kamieni. Szybko udało mi się domyślić istoty zagadki wykorzystującej te wszystkie nietypowe elementy... Polegała ona na konieczności takiego "ułożenia" polerowanych płyt każdego z ruchomych "trójkątów", by mogły one odbić i przekazać "oczom" obraz dużego kryształu... Wówczas to "oczy" pokazywały powiększony obraz (i pozycję) dziwacznego, krwistoczerwonego kamienia w zewnętrznej ścianie korytarzyka. Oszołomiony spuściłem "oczy" i skierowałem do fragmentu ściany leżącego naprzeciw kryształu. Wiedząc czego szukać, szybko odnalazłem tajemniczy kamień - okazał się on "głowicą" świętego, ceremonialnego sztyletu używanego niegdyś do zabójstw udręczonych mnichów. Wyjęcie sztyletu ze ściany spowodowało uchylenie się jednego z paneli. Schowawszy cudowny sztylet i zapaliwszy wierną zapalniczkę, wszedłem w ciemną otchłań przejścia. Nareszcie odnalazłem drogę do kompleksu klasztoru i świątyni powyżej...
***
Odnalezienie sztyletu.
- Kiedy tylko zakończy się wizja - efekt użycia modelu Dahlii - zejdź po schodkach.
- Dwukrotnie porusz każdy z trzech ruchomych trójkątów umieszczonych w rogach sarkofagu.
- Spójrz przez "oczy" do wnętrza skrzyni.
- Zapamiętaj kształt ukazanego klejnotu.
- Ze ściany po twojej lewej wyciągnij wskazany przez kryształ kamień (głowicę sztyletu).
***
...Odsunąłem kończący korytarz panel i ukradkiem, ubezpieczając się wyciągniętym pistoletem, wśliznąłem się do pomieszczenia, do którego zaprowadziło mnie przejście z grobowca opata. Znalazłem się w na poły zrujnowanym pomieszczeniu, czymś w rodzaju zakrystii. Z wnętrza świątyni dobiegało mnie majestatyczne unisono jakiejś pieśni...
Nawet pobieżne przejrzenie wnętrza sprawiło, że niejako sam nasuwał się wniosek, że SS, by móc oddawać się pogańskim rytuałom, w pełni wykorzystało przed i w trakcie wojny swoje uprawnienia do zarządzania tym pomieszczeniem. Wiele z symboli przypisywanych chrześcijaństwu zostało przemienionych tak, by mogły służyć bogom pogańskim. Kiedy jednak przystępowałem do ich dokładniejszych oględzin doszły do mnie odgłosy, jakie niechybnie wydawał zbliżający się człowiek! Nie czekając ani chwili dłużej, wsunąłem się za ruchomy panel, którym wszedłem. Z maksymalną ostrożnością obserwowałem podstarzałego człowieka ubranego w ciężki płaszcz, który sapiąc z wysiłku wchodził do zakrystii. Zdjął swój kapelusz i płaszcz, i począł się przygotowywać do najwyraźniej zbliżającej się ceremonii, a ja... Cóż, ja byłem jedynie odrobinę zaskoczony rozpoznając w nim człowieka, z którym niegdyś w Cleveland skrzyżował mnie los... Był to bowiem nie kto inny jak Wilhelm von Hess! Ukradkiem wyszedłem z ukrycia i zaskoczyłem starego przeciwnika, nakazując mu podnieść ręce do góry! Twarz von Hessa z początkowej maski grozy i krańcowego zaskoczenia nadspodziewanie szybko przybrała normalny wyraz... A jednak nie był on w stanie oprzeć się moim pytaniom. Odpowiedź potwierdziła najgorsze przypuszczenia: okazało się, że rzeczywiście jest to spisek mający na celu wskrzeszenie Trzeciej - tym razem naprawdę nieśmiertelnej i niepokonanej - Rzeszy! Kiedy jednak począł wyjaśniać mi znaczenie i przebieg rytuału, który przygotowywał, do pokoju wdarło się kilku uzbrojonych mężczyzn! Pierwszym był... Dick Winslow! Tym razem szok odbił się na mojej twarzy i to - jak mniemam - tak wyraźnie, że Winslow rozpoznawszy mnie, wyjaśnił, że i on otrzymał wiadomość o tym miejscu... Nie mógł pozostawić mi całej chwały... To uspokajało, jednak zachowanie agenta szybko stało się dalekie od grzeczności. Osłupiały patrzyłem jak kieruje swą broń w kierunku von Hessa.
Również i pierwsze pytanie, jakie mu zadał nie wydało mi się naturalnym: "Gdzie to jest? Co poszło źle?"
Von Hess, trzęsąc się, począł wyjaśniać: "Nie było czasu. Nie mogliśmy wydostać ich wszystkich. Musisz zrozumieć, zamki były trudne. Ale nie przejmuj się, zaopiekowałem się każdą z tych rzeczy. Mam przy nich ludzi. Będą tutaj już wkrótce".
"Głupiec!" - wysyczał Winslow - "Znasz cenę niepowodzenia".
Nie byłem w stanie zapobiec temu, co miało się stać, bowiem nieoczekiwanie broń agenta wypaliła!... Winslow strzelał do ciała von Hessa dopóty, dopóki suchy trzask iglicy nie dowiódł, że wszystkie pociski znalazły swój cel. On zaś obrócił swą broń w moim kierunku... Przerażony jego dziwacznym zachowaniem spytałem czy wie, co robi - nieoczekiwany strumień agresji, jaki wydarł się ze zrównoważonego i spokojnego zazwyczaj agenta FBI zszokował mnie... On jednak polecił mi jedynie rzucić mą broń...
To co wydarzyło się w chwilę później wyjaśniło sporo zawiłych i nie do końca dotąd zrozumiałych kwestii. Agent ukazał mi się takim, jakim był w rzeczywistości. Drwiąc z mojej głupoty, wyjaśnił jak wspaniale asystowałem mu w zamordowaniu Torso Killera i wykradzeniu Dahlii. Polecił mi także ujawnić, co stało się z klejnotem od chwili wyjęcia go ze skrytki w zamku Nuremberg. Kiedy zdecydowanie odmówiłem - nacisnął spust! Prawdopodobnie dopiero wtedy doszło do niego, że stracił wszystkie pociski, znęcając się nad nieszczęsnym ciałem Von Hessa... Zanim jednak zechciał wraz ze swymi poplecznikami opuścić zakrystię, odwrócił się do jednego ze swych poruczników i polecił mu skończyć ze mną.
Wykrzywiony w okrutnym uśmiechu nazistowski oprawca począł mnie bić - tylko dla zaspokojenia swego sadystycznego głodu zadawania bólu!... To jednak, niespodziewanie dało mi szansę - wywróciłem go na podłogę! Kiedy upadał, wydobyłem ceremonialny sztylet z grobowca opata i - z całą siłą nienawiści - wbiłem go w klatkę piersiową nazisty! Zdążyłem jeszcze chwycić jego Lugera i wybiegłem w pościgu za Winslowem. Niestety - nie pozostał po nim ni ślad, ni popiół...
Minęło trochę czasu. W przeciągu tych kilku dni, jakie upłynęły od wydarzeń w Austrii zdążyłem powiadomić parę kompetentnych osób o swoich przypuszczeniach co do tego, że Winslow może być szpiegiem. Z drugiej zaś strony otrzymałem odpowiedź na moją prośbę zapoznania się w dokładniejszy sposób z Dahlią. Odpowiedź odmowną: zawiadamiano, iż klejnot w tajemniczy sposób zniknął ze składów... Użyłem swoich wpływów i przyjaźni, aby dowiedzieć się, że został on przejęty przez "przedsiębiorczego" człowieka z kwatermistrzostwa. Podobne przypadki zdarzały się, jak mówili, często... Czepiałem się każdego, nawet najniklejszego śladu Dahlii, i krocząc tak niepewną ścieżką, dotarłem do człowieka, któremu rzekomo sprzedano ją. Był nim młody lotnik, jednak kiedy dotarłem do miejsca jego skoszarowania, okazało się - ku mojemu zaskoczeniu i rozpaczy - że zginął on w katastrofie na zaledwie kilka dni przed moją wizytą.
Pozwolono mi przejrzeć rzeczy, jakie po sobie pozostawił. Były one zamknięte w ogromnym wojskowym kufrze - w nim właśnie znalazłem to coś, co sprawiło, że ta niezwykła historia znalazła dla siebie swoje nowe tory. Były to: fotografia dziewczyny zmarłego - kruczowłosej piękności nazwiskiem Elizabeth Short, oraz list wraz z kopertą z adresem w Los Angeles, jaki od niej otrzymał... Kiedy zapytałem towarzyszącego mi chłopaka o dziewczynę, odpowiedział "Tak, to była jego dziewczyna, wariował na jej punkcie. Zawsze chwalił się nią, pisał do niej, wysyłał jej różne rzeczy...".
Kiedy zaś zapytałem go o pozwolenie zatrzymania zdjęcia, uśmiechnął się: "To zabawne" - powiedział - ale dokładnie tego samego chciał ten koleś, który palił te czarne papierosy". Nagle pojąłem grozę sytuacji. Miałem jednak nadzieję, że moja desperacka akcja powstrzyma psychopatycznego Winslowa i zdołam uratować życie kochanki nieżyjącego pilota...
Koniec aktu czwartego
AKT PIĄTY, SCENA PIERWSZA
Powróciłem do Stanów tak szybko jak to tylko było możliwe i natychmiast, wprost ze statku, przesiadłem się w pociąg zmierzający z Nowego Jorku do Los Angeles. Byłem przekonany że i Winslow ścigając Dalię zmierza wprost do Kalifornii!... Siedziałem w wagonie jadalnym, przy stoliku i sfrustrowany wpatrywałem się w stojące przede mną, ledwie ruszone śniadanie. Zniechęcony paliłem papierosa. Gdyby nie on, być może nie zwróciłbym uwagi na to, że popielniczka nie została oczyszczona po poprzednim pasażerze. Pomiędzy popiołami zaś leżały niedopałki pochodzące najwyraźniej z rzadkich przecież czarnych tureckich papierosów - takich samych, jakie niejednokrotnie widziałem na blacie biurka Dicka Winslowa! Oczywiście natychmiast zapytałem kelnera o to, kto też siedział przy moim stoliku przede mną. Nie był pewien, jednak - jak twierdził - nie był to nikt, kto nazywał się Winslow. Przyrzekł jednak, że kiedy tylko obsłuży gości w następnym wagonie, sprawdzi to w swojej rozpisce stolików. Ja jednak nie mogłem czekać - kiedy tylko wyszedł, wśliznąłem się za jego stolik stojący obok drzwi wyjściowych z wagonu i spojrzałem na kartę. Mój stolik, przede mną zajmował ktoś, kto nazywał się Matt Collins. Tak jednak brzmiało również nazwisko chłopaka Elizabeth Short... Wniosek nasuwał się sam: czyżby Winslow przybrał jego nazwisko jako alias?
Nie zwlekając, udałem się, poprzez cały skład, przez bagażownię, na sam koniec pociągu, gdzie swoje biuro miał kierownik pociągu. Był on uprzejmy wobec mnie, lecz niezwykle stanowczy, gdy chodziło o wyjawianie tożsamości pasażerów. Owszem: potwierdził, iż Matt Collins znajduje się w pociągu, jednak nadmienił również, że polecił on, by mu nie przeszkadzano. Pozostawało mi jedynie podziękować mu i... wyjść.
Przechodząc przez bagażownię, nagle zdecydowałem poszukać jakiegoś innego śladu bytności Winslowa. Pierwszym moim "łupem" padł plan składu pociągu, który znajdował się w skrzynce na drzwiach. To umożliwiło mi szybsze, bo pewniejsze przemieszczenie się po pociągu... Kiedy jednak przedzierałem się przez gąszcz waliz i skrzyń, jeden z bagaży, na skutek ruchu pociągu ześliznął się ze skrzyni, na której go ustawiono i niemal złamał mi kostkę! Niedługo później spostrzegłem, że bagaży jest w tym wagonie po prostu zbyt wiele, bym był w stanie przeszukać je wszystkie. Na domiar złego niektóre pozostawały niejasno dla mnie oznakowane. Jednak gdybym mógł spojrzeć w spis znajdujący się niewątpliwie w biurze kierownika... W moment później miałem gotowy plan działania. Sam nie wiem skąd się wziął... Podniosłem kawałek sznura leżący na regale nieopodal drzwi wejściowych, ustawiłem na powrót niestabilną walizę na skrzyni, z której przed chwilą spadła; wreszcie przymocowałem za pomocą sznurka jej uchwyt do rączki hamulca awaryjnego. Zdążyłem jedynie wyjść z bagażowni i wejść do biura kierownika, gdy nagły, głośny trzask, gwałtowne szarpnięcie i przeraźliwy świst hamulców pociągu dowiódł ponad wszelką wątpliwość, że mój plan się powiódł!...
Konduktor wściekł się. Natychmiast wybiegł w poszukiwaniu przyczyny nie zapowiadanego, nieoczekiwanego postoju pociągu, ja zaś... No cóż, ja rozpocząłem szybkie przeszukanie jego biura. Z powodzeniem, gdyż w jednej z szuflad biurka znalazłem interesujące mnie zapiski. Matt Collins był zakwaterowany w jednym z wagonów sypialnych pierwszej klasy.
Zdecydowałem odnaleźć Collinsa (Winslowa). Wiedziałem już z rozpiski przedziałów, że zamieszkuje on tymczasowo przedział o numerze 7 w wagonie opisanym jako 283. Problem jednak tkwił w tym, że same wagony ponumerowane były cyframi od 1 do 8, tak że nie mogłem wiedzieć, który z nich jest naprawdę poszukiwanym przeze mnie 283. Gdybym zaś zaczął pukać do wszystkich "siódemek" - bardzo szybko usunęliby mnie z pociągu. Wróciłem więc do biura kierownika pociągu i tam, po chwili dalszych poszukiwań, znalazłem listę drobnych usterek, które miały zostać nieodzownie naprawione. Dzięki niej mogłem, choć trochę, drogą eliminacji, ograniczyć listę wagonów i wreszcie odnaleźć ten właściwy. Pamiętałem również dwa nieznaczące pozornie incydenty, jakie miały miejsce podczas moich przechadzek po wagonach sypialnych. W jednym z nich minąłem młodą parę niosącą dziecko, wychodzącą z przedziału o numerze 1. Przeglądając "listę rozlokowań" byłem w stanie wydedukować, że musiał być to wagon 823. Podobnie, przypomniałem sobie, że mijałem bagażowego, który wychodził z przedziału, zapewniając jego właściciela o tym, że jego bagaż będzie oczekiwać na nich na stacji w Chicago. Wagon kobiety, z którą rozmawiał musiał być numerem 238. "Uzbrojony" w te informacje, z listą poleceń napraw przeszedłem się przez wszystkie wagony sypialne pociągu. Zlokalizowanie wagonu 283 nie było proste, jednak pamiętając, który z nich to 238 i 823, a następnie obserwując i wychwytując uszkodzenia wymienione w liście w pozostałych czterech, byłem w stanie, eliminując kolejne znaleźć ten interesujący mnie najbardziej. Wreszcie, po długotrwałym dochodzeniu stanąłem przed drzwiami przedziału numer 7 w wagonie 283... Czy również obok mordercy?...
***
Pokój Winslowa
- Zabierz plan składu pociągu z bagażowni.
- Udaj się do środkowego wagonu w drugim rzędzie.
- Pokój Winslowa mieści się w tym wagonie i nosi numer 7.
***
...Chwyciłem klamkę i zdziwiłem się niepomiernie, czując, że drzwi nie są zamknięte. Wszedłem do przedziału; wyglądał on w każdym calu na przeciętny, dość wygodny przedział sypialny, taki jak mój własny. Na nocnym stoliku jednak spostrzegłem coś, co sprawiło, że natychmiast stał się niezwykły: leżały tam złota papierośnica i zapalniczka! Przedmioty bezsprzecznie należące do Winslowa!... Byłem pewien, że znalazłem właściwego człowieka... Przeszukanie pokoju przyniosło skutki - w szafce znalazłem kawałek papieru. Ująłem go w ręce i zauważyłem, że czarnym atramentem wymalowano na nim wielką runę. Nagle poczułem, że moja głowa staje się niesłychanie lekka, poczułem zawroty i... Dłoń ześliznęła się z kartki i zauważyłem, że atrament, którym namalowana była runa rozmazał mi się na niej!... Wpatrywałem się w palce, złączywszy je razem i powoli dochodziło do mnie, że zaczynam odczuwać skutki działania jakiegoś narkotyku! Dezorientacja wzrosła. Ostatkiem sił próbowałem opuścić przedział, jednak zdołałem zrobić zaledwie kilka kroków, zanim upadłem na łóżko... Otoczyła mnie dziwaczna wizja... Wydawało mi się, że spadam gdzieś z jakiejś ogromnej wysokości, że lecę w przepotężnej przestrzeni. Wokół mnie rozlegał się zniekształcony, maniakalny śmiech i nagle usłyszałem również głos Winslowa wyśpiewujący coś co wydawało się starożytną inkantacją... Mój upadek urwał się równie nagle, kiedy zostałem przywrócony do świadomości przez kobiecy głos.
Nade mną stała prześliczna młoda kobieta wyglądająca na nieco zirytowaną faktem odnalezienia kogoś obcego w swym przedziale. Próbowałem wytłumaczyć jej, że usiłuję tu odnaleźć znajomą osobę, jednak odpowiedziała, że najwyraźniej mój "przyjaciel" wysiadł z pociągu w Chicago, tam gdzie ona do niego wsiadła. Zrozumiałem, że byłem nieprzytomny przez kilka godzin... Przepraszając za najście (nota bene: nieoczekiwane nawet dla mnie), opuściłem jej przedział i udałem się wprost do biura kierownika pociągu. Również i on miał dla mnie złe wieści. Jak bowiem przypuszczał, Collins (Winslow) jedynie przesiadł się w Chicago, i teraz znajduje się w ekspresie, który dotrze do Los Angeles na co najmniej 20 godzin przed nami! Dowiedziałem się jednak również, że śpieszył się tak bardzo, że nie czekał na swój bagaż. Ten ostatni znajdował się wciąż w "moim" pociągu...
W wagonie bagażowym znalazłem listę rozmieszczenia i przeznaczenia bagaży. Dzięki niej poznałem numer rzeczy pozostawionej przez Collinsa (Winslowa). Po krótkim poszukiwaniu znalazłem wielką skrzynię z nalepką, pasującą do opisu, jaki znalazłem na liście. Nalepka nie mówiła nic o tym, kto ma zgłosić się po bagaż w Los Angeles. Żywiąc nadzieję, że znajdę jakieś dalsze wskazówki wewnątrz skrzyni, zdecydowałem włamać się do niej. Nie była jednak zamknięta. Nic w tym dziwnego - zawierała jedynie kilka skrzyń szampana. Lecz wciąż miałem to dziwne, nieuzasadnione poczucie, że coś ominąłem, że coś jest z nią, z tą skrzynią, nie tak... Eksperymentując z zasuwami, zmieniając pozycje uchwytów, doszedłem po wielu, wielu próbach do rozwiązania: znalazłem skrytkę w przedniej ścianie pudła.
***
Kufer
- Usuń małą szpilę z górnej zasuwy.
- Umieść małą szpilę w lewym otworze z przodu skrzyni.
- Wysuń górną zasuwę z zatrzasku.
- Otwórz wieko, by ujrzeć butelki wina i by uwolnić boczny uchwyt.
- Nasuń górną zasuwę na zatrzask.
- Usuń dużą szpilę z dolnej zasuwy.
- Umieść dużą szpilę w prawym otworze na przedniej ścianie skrzyni.
- Wysuń dolną zasuwę z obejmy.
- Umieść dużą szpilę w górnym otworze z przodu pudła.
- Przesuń dolną obejmę do góry.
- Umieść małą szpilę w otworze na dole, jaki ujawnił się po przesunięciu obejmy.
- Usuń uchwyt z boku skrzyni.
- Umieść uchwyt na wieku kufra.
- Usuń płytkę, która znajduje się pod uchwytem.
- Umieść płytkę na obejmie z przodu.
- Umieść uchwyt z powrotem na płytce znajdującej się z przodu skrzyni.
CHEAT: boxtop
***
...Wewnątrz ukryty był spory fragment ciekawie rytego kamienia. Kamień ten wyglądał na jeden z przedmiotów opisanych w liście zapisanym symbolami runicznymi, jako niezbędnych do przeprowadzenia rytuału Odyna i podejrzanie aż nazbyt wyglądał jak część sarkofagu Landulpha, który widziałem w labiryncie krypt... Zamieniłem naklejki przeznaczenia na skrzyni Winslowa i kolejnej. Nie mogłem opanować złośliwego uśmiechu satysfakcji na myśl o niespodziance, jaką będzie mieć Winslow, gdy odbierze skrzynię!...
Brak Winslowa w pociągu sprawił, ze pozostała mi do sprawdzenia jedna, poniekąd wiążąca się z nim i jego planami rzecz. Osoba. Owa młoda dama, której przedział tak bezwzględnie "zająłem". Wróciłem doń, mając nadzieję na jej poruszenie istotą swej misji, jednak... nie było w nim nikogo. Nie zrażając się tym niepowodzeniem, zdecydowałem się udać do jadalni i tam jej poszukać. Spotkałem ją tam i przeprosiłem raz jeszcze. Wydawała się bardziej przyjacielska niż poprzednio. Owa młoda dama, która przedstawiła się jako Alice Casey, zdając się porzucić swą środkowo-zachodnią nieśmiałość, rozpoczęła uroczą pogawędkę. Okazało się, że i ona wybiera się do Los Angeles, gdzie zamierza zrealizować marzenie swego życia - zostać gwiazdą filmową. Poza tym... no cóż: wyglądała na całkowicie zauroczoną moją osobą i nalegała o pozostanie w kontakcie kiedy już dotrzemy na miejsce, do miasta, w którym tak wiele miało się wydarzyć...
AKT PIĄTY, SCENA DRUGA
Kiedy pociąg wjeżdżał wreszcie na stację w Los Angeles, zastanawiałem się tylko nad jednym - jak dalece wyprzedził mnie Winslow w kwestii zaawansowania poszukiwań Dahlii i dziewczyny zmarłego pilota. Sfrustrowany, dosłownie na moment po zameldowaniu się w hotelu, który znajdował się naprzeciw stacji, zdecydowałem się opowiedzieć całą tę historię komuś z Policji. Podniosłem słuchawkę telefonu umieszczonego w moim pokoju, a kiedy odezwała się telefonistka, poprosiłem o połączenie z Policją. Chciałem porozmawiać z nimi, ostrzec o niebezpieczeństwie, jakie stanowić może dla mieszkańców Miasta Aniołów morderczy Winslow. Nie znając zaś żadnego innego miejsca, zaproponowałem detektywowi nazwiskiem Maxwell, który podniósł słuchawkę, spotkanie w niewielkiej jadłodajni mieszczącej się nieopodal hotelu.
Detektyw Maxwell był, delikatnie mówiąc, bardzo sceptyczny w stosunku do mojej opowieści. Miał w ogóle niewiele czasu i cierpliwości, by wysłuchiwać zwierzeń byłych tajnych agentów rzekomo tropiących w jego mieście opętanych na punkcie klejnotów maniakalnych morderców. Zanim wyszedł, podziękował mi sarkastycznie za te, jak to określił "żywotne" informacje. Kiedy jednak sam sposobiłem się do wyjścia, ujrzałem nie kogo innego jak moją znajomą, przyszłą aktorkę, Alice. Po krótkiej rozmowie z nią wiedziałem już, że zatrzymała się w tym samym hotelu co ja (co zresztą wyraźnie ją fascynowało). Nie robiła zresztą tajemnicy z tego, że zamierzała widywać się ze mną częściej również i w przyszłości... Dowiedziałem się też, że jeszcze tego samego wieczora zamierza starać się o pracę.
Ostatecznie jednak zmuszony byłem przeprosić ją na moment i wyszedłszy, skierowałem się wprost na dworzec, w miejsce, gdzie nadaje się i przyjmuje bagaże, by sprawdzić, kto odebrał bagaż Winslowa. Miałem nadzieję odnaleźć - dzięki odkryciu tożsamości osoby bądź nazwy firmy kurierskiej, która podejmie skrzynię - jakiś związek, jakiś ślad, który poprowadzi mnie do Winslowa. To dawało szansę powodzenia, jednak szybko okazało się, że mój misterny plan rozbił się o... innego człowieka. Człowiekiem tym był podstarzały klerk, który najwyraźniej był biurokratą robiącym wszystko dokładnie według regulaminu. Zdecydowanie odmówił on pozwolenia na przeglądnięcie swych zapisków bez uzasadnionego powodu. A zgodnie z - jak twierdził - przepisami, tylko osoba dysponująca ważnym kwitem może podpisać (i podejrzeć inne podpisy) listę przesyłek. Zniechęcony odszedłem od okienka i wtedy wpadł mi do głowy kolejny pomysł. Najprostszym sposobem na otrzymanie niezbędnego dostępu do listy kwitu bagażowego, było... posłać coś do siebie samego! Rozglądając się wokoło, szybko wyłowiłem leżące w koszu na śmieci małe puste pudełko. Podniosłem je i zaniósłszy do okienka, w którym nadawano przesyłki, poprosiłem o przesłanie pudełka do mnie, na tę samą stację...
***
Klerk
- Porozmawiaj z urzędnikiem w okienku wydawania przesyłek.
- Wyciągnij stare pudełko z kosza na śmieci.
- Wyślij je w okienku nadawania przesyłek.
- Pokręć się przez chwilę po mieście.
- Wróć na stację i odbierz nadaną przesyłkę.
***
...Rozkoszując się zaskoczoną miną urzędnika, i zdając sobie doskonale sprawę z tego, że "przesłanie" paczki potrwa trochę czasu, zdecydowałem się spróbować odnaleźć Elizabeth Short - kochankę i miłość nieżyjącego pilota. Adres, pod jakim spodziewałem się ją odnaleźć miałem zapisany na kopercie, którą znalazłem w kufrze Collinsa w koszarach w Niemczech... Adres ten wskazywał na dom czynszowy leżący w nienajlepszej dzielnicy miasta. Udałem się tam.
Pani Underhill, właścicielka kamienicy, kiedy pokazałem jej fotografię, którą przywiozłem z Europy, natychmiast zorientowała się kogo szukam. Jak stwierdziła, panna Short miała wielu męskich przyjaciół, którzy dzwonili i przychodzili do niej. To zresztą był jeden z powodów, dla których pani Underhill wyrzuciła ją z zajmowanego przez nią pokoju blisko dwa miesiące wstecz. Wyraźnie było widać, że Elizabeth z całą pewnością nie była idealnym lokatorem, a Mrs. Underhill nie była w stanie tego znosić. Ona sama nie miała pojęcia, co później, po eksmitowaniu, działo się z dziewczyną. Podczas przeglądania pokoju znalazłem jednak coś, co pozwoliło podążać dalej: w jednej z szuflad nocnego stolika, pod zapomnianym romansem leżała reklamówka baru hotelowego. Nie mając zaś żadnej innej alternatywy, udałem się wprost do niego.
Ike, barman w Hotelu Biltmore, rozpoznał osobę ze zdjęcia, które mu pokazałem: "Taa, ona bywa tu regularnie, ale dzisiaj jeszcze jej nie było".
Ostatnią rzeczą, którą mogłem zrobić w tej sytuacji było wrócić na stację i sprawdzić, czy "doszła" już moja paczka. Co dziwne - doszła, ja zaś, z kwitem bagażowym w ręku, mogłem wreszcie spojrzeć w "drogocenną" księgę urzędnika. Jeden rzut oka na listę ujawnił, że bagaż Collinsa (alias Winslowa) został zabrany przez przedstawiciela firmy kurierskiej nieco wcześniej. Nie miałem jednak szczęścia - na kwicie potwierdzającym odbiór nie było adresu miejsca przeznaczenia skrzyni. Znalazłem jedynie nazwę przedsiębiorstwa. Wróciłem do swego pokoju w hotelu i poprosiłem telefonistkę o połączenie z ABC Moving Co. Niestety, jako że był już piątek wieczór, praca "przedsiębiorstwa przeprowadzkowego" już się skończyła - w biurze nie było nikogo. Uzyskawszy jednak adres, nie miałem wątpliwości co powinienem zrobić: ciemną nocą, rozbezpieczając "archaiczny" system alarmowy, włamałem się do biur ABC Moving Co. Poskładanie danych, które znalazłem na liście sekretarki z częściowymi informacjami wypisanymi na grafiku dostaw zajęło mi jednak trochę czasu. Ale wykorzystując zmysł i zdolności detektywa byłem w stanie domyślić się, że numer teczki przypisanej do przesyłki, której szukałem to SOIAKP52. Kiedy wyjąłem tę teczkę z szafki, ujrzałem, że bagaż Winslowa został dostarczony do wytwórni filmowej zwanej Al King Productions, do studia RKO. Wszystko wskazywało na to, że Winslow wciąż ma przyjaciół na wysokich stanowiskach...
***
ABC Przedsiębiorstwo przeprowadzkowe.
- Otwórz dolną szufladę szafki na akta.
- Znajdź akta oznaczone symbolem SOIAKP52.
***
Udałem się wprost do studia, jednak zatrzymałem się na już w bramie, na strażniku. Odmówił mi prawa wstępu, wyjaśniając, że niezbędna jest przepustka. Cóż mogłem zrobić - zawróciłem, starając się jednocześnie uczulić się na konieczność późniejszego "wykłócenia" drogi do studia. Jako jednak że wieczór już zdążył zmienić się w noc, postanowiłem wrócić do baru w poszukiwaniu sympatii lotnika.
Wróciłem do Hotelu Biltmore. Elizabeth Short już tam była. Na pierwszy rzut wydawała się oszałamiająco piękna, na drugi - odrobinę podstarzała i zdecydowanie już nie tak piękna... Przestawiłem się jej jako przyjaciel nieodżałowanego Matta Collinsa, jej przyjaciela, i zaproponowałem jej drinka. Rozmawiałem z nią chwilę, jednak nie udało mi się z niej wydobyć niczego interesującego. Ograniczała się do rozmowy o swej przeżytej już miłości, i nie odpowiadała na moje niecierpliwe pytania dotyczące Czarnej Dahlii. Zapytała jedynie "A cóż to może mieć za znaczenie teraz, kiedy Matty odszedł?". Wydawała się nie zwracać kompletnie uwagi na niebezpieczeństwo o którym jej mówiłem. Kiedy jednak zamierzałem odprowadzić ją do domu, zadzwonił telefon stojący na barze. Barman zawołał mnie do słuchawki. Dzwonił detektyw Los Angeles Police Dept. Zamordowano kogoś i Maxwell żądał, był przybył na miejsce zbrodni najszybciej jak zdołam. Wydało mi się nie w porządku, że podejrzewa się mnie, ale - oszołomiony fatalną wieścią - nie pomyślałem, że za tym telefonem może kryć się coś znacznie groźniejszego niż podejrzenie. Przeprosiłem Elizabeth i poprosiłem ją o spotkanie następnego dnia, w moim hotelu, w celu omówienia interesujących nas "spraw". Wychodząc, nie zwróciłem uwagi na postać, która odłożywszy słuchawkę i trzymając w ręku czarnego, tureckiego papierosa, wyśliznęła się z cienia wnęki telefonicznej, podeszła do opuszczonej przeze mnie kobiety i wymruczała "Czy mogę postawić ci drinka?" Nie mogłem wiedzieć, że to on dzwonił...
Koniec aktu piątego
AKT SZÓSTY, SCENA PIERWSZA
Minęło kilkanaście godzin. Siedziałem w swoim pokoju, czekając i paląc papierosa za papierosem. Wreszcie - kiedy uświadomiłem sobie z całą bolesnością, że Elizabeth Short nie pokwapi się, by się ze mną spotkać, postanowiłem udać się do hotelu, łudząc się, że ją tam zastanę. Dodatkowo prześladowała mnie myśl rzekomego morderstwa, na miejsce którego udałem się poprzedniego dnia wieczorem, by stwierdzić, że nic nadzwyczajnego tam nie zaszło... Rozmawiając z Ike'iem w barze, dowiedziałem się, że nie widziano panny Short od momentu, kiedy z nią rozmawiałem, jednak po niewielkiej "zachęcie" wyznał, że zajmowała ona jeden z tanich pokoi na piętrze hotelu. Nie mając nic lepszego do roboty, wszedłem po schodach i odszukawszy właściwe drzwi, zastukałem w nie. Tak jak się spodziewałem, w pokoju nie było nikogo, a drzwi były zatrzaśnięte. Zauważyłem jednak, że balkon, w jaki wyposażone było mieszkanie, połączony był ze schodkami ewakuacyjnymi, które znajdowały się na podeście tuż za oknem korytarza. Otworzyłem okno, prześliznąłem się przez nie i przeszedłem po balkonie do okna pokoju Elizabeth... Stamtąd widziałem jej pusty pokój. Chcąc za wszelką cenę przedostać się do środka, próbowałem podważyć ramę, jednak ona skutecznie opierała się moim staraniom. Aby móc je wreszcie uchylić, musiałem spojrzeć na górę ramy, odrobinę zsunąć szybę i wypchnąć niewielki, blokujący okno drewniany klin. Reszta nie przedstawiała problemu...
***
Okno pokoju E.S.
- Zapukaj do drzwi pokoju numer 210.
- Otwórz okno znajdujące się na końcu korytarza.
- Wyjdź przez okno na podest.
- Podejdź do okna pokoju Elizabeth.
- Opuść górną część okna.
- Odblokuj dolną część okna poprzez wypchnięcie klina.
- Otwórz okno.
***
...Pokój dobitnie wskazywał na to, że Elizabeth Short nie była przyzwyczajona do życia w luksusie. Był niewielki i zaniedbany. Gdzieniegdzie leżały puste bądź na wpół puste butelki, mieszając się z popiołem i niedopałkami papierosów, a wśród tych z kolei dawały się zauważyć fragmenty odzieży - tak damskiej, jak i męskiej. Nie było jednak ani śladu mieszkańców. Rozglądając się i szperając wokoło, znalazłem coś, co okazało się przydatne później - mały kluczyk, wyglądający jak element niezbędny do otwarcia skrytki dworcowej. Leżał on na górnej framudze drzwi.
Mając nadzieję, że Elizabeth - jako że nie ma jej ani w barze, ani w pokoju - czeka na mnie w moim hotelu, wróciłem do niego. I rzeczywiście - nie myliłem się - znalazłem w nim gości... Nie takich jednak, jak sobie tego życzyłem! Kiedy wcisnąłem włącznik, w nagłym świetle ukazali się oczekujący na mnie cierpliwie detektywi Maxwell i Vernon z miejscowej policji. Szybko okazało się, że wiedzą, gdzie można znaleźć Elizabeth Short - otóż została ona bestialsko zamordowana, a jej poćwiartowane w sposób aż nazbyt podobny do znanego mi z Cleveland ciało odnaleziono w którejś z dzielnic biedoty!... Zrozumiałem, że dwa powody świadczą na moją niekorzyść - pierwszy: tylko ja wiedziałem o możliwości wystąpienia takiego morderstwa; drugi: to ja byłem ostatnią osobą, z jaką widziano ją za życia. Byłem głównym podejrzanym w tej sprawie...
Detektywi zamierzali mnie aresztować - nie miałem żadnego konkretnego alibi. Wtedy jednak nieoczekiwanie pomogła mi młoda osóbka, znajoma z pociągu, która stanęła w progu. "Był ze mną" - powiedziała. "A teraz próbuje chronić mą cześć".
Wydawało się, że detektywi nie przyjmą za dobrą monetę tego wyjaśnienia, jednak i ja również zacząłem grać wymyśloną przez Alice rolę. Odeszli, zastrzegając, że od tej chwili będą mieć na oku nas obydwoje. Podziękowałem Alice ciepło za wstawienie się za mną, jednak ona tylko uśmiechnęła się do mnie, wiedząc doskonale, że bardzo zyskała w moich oczach.
I miała rację. Ja zaś, czując że tak należy, opowiedziałem dziewczynie o kilku wątkach sprawy, której częścią nieświadomie się stała. Wiedziałem już, że właśnie z tego powodu zobowiązany jestem ją chronić. Słuchała uważnie, gdy żaliłem się w kwestii niemożności wejścia do studia. Wtedy to wyznała, że i w tej sprawie może mi pomóc - ona bowiem w rzeczywistości przyszła podzielić się wspaniałą nowiną: tego popołudnia została zatrudniona jako pomocnik w studiu RKO. Mogła pomóc mi w zdobyciu przepustki, a przecież King Productions, przedsiębiorstwo, do którego dostarczono bagaż Winslowa, również tam nagrywało! Alice obiecała mi przynieść wejściówkę jeszcze tego samego dnia...
Teraz, pozostawiony przez śpieszącą się do pracy Alice samemu sobie i dręczącym mnie po śmierci Elizabeth wyrzutom sumienia, uznałem, że muszę postarać się odnaleźć Dahlię. Pamiętając jak niechętnie panna Short wspominała o klejnocie, przypuszczałem, że od dawna nic o nim nie wiedziała, że być może od jakiegoś czasu nie znajdował się w jej posiadaniu. Wiedząc zaś, że w jej pokoju nie mam czego szukać, udałem się na dworzec, by spróbować otworzyć i obejrzeć zawartość skrytki, do której miałem kluczyk. Musiałem się śpieszyć i zdążyć załatwić to, zanim prowadzący dochodzenie ustalą, że zmarła w ogóle miała jakąś!...
...Na stacji stały tysiące identycznych skrytek. Ja zaś nie dysponowałem numerem kluczyka... Czując, że niemal niemożliwe jest odnalezienie właściwej, zacząłem się zastanawiać... Przypomniałem sobie, że w liście Elizabeth do swego przyjaciela, który znalazłem w jego skrzyni, pisała ona, że odkryła wreszcie banalny sposób na bezbłędne zapamiętanie numeru skrytki. Rozglądając się wokół w poszukiwaniu inspiracji, moje oko spoczęło na wiszącym nieopodal telefonie. Przypomniawszy sobie, że Elizabeth zawsze podpisywała swą korespondencję inicjałami E.S., podszedłem do niego i sprawdziłem, jakie cyfry odpowiadają tym literom. Czując, że udało mi się zgadnąć, wsunąłem kluczyk do zamka skrytki numer 37.
...Wewnątrz leżała walizka, pudełko na biżuterię i pakiet starych listów miłosnych, niektóre z tych ostatnich zawierały nazwisko Matta Collinsa... Oczywiście najpierw sprawdziłem pudełko. W nim znalazłem kwit wystawiony przez handlarza antykami. To stąd dowiedziałem się, że Elizabeth sprzedała antykwariuszowi za znaczącą sumę "jeden wielki, rzeźbiony kawałek czarnego szafiru", w jakiś czas po śmierci jej kochanka. Byłem pewien, że nareszcie wpadłem na trop, prowadzący wprost do Dahlii!...
Natychmiast udałem się we wskazane miejsce, ale - w jakiś dziwny sposób - wcale nie byłem zaskoczony, dowiedziawszy się, że klejnot został sprzedany wcześnie rano w dzień śmierci Elizabeth. Kupującym był cokolwiek ekscentryczny człowiek, którego opis odpowiadał wyglądowi Dicka Winslowa. Co więcej: on sam sprzedał handlarzowi dziwaczną, rzeźbioną, antyczną laskę z drewna. Załamującym się głosem poprosiłem go o możliwość obejrzenia tego przedmiotu i upewniłem się, że była to TA laska, wprawdzie zubożona o kamień, niegdyś osadzony w jej głowni - ale niewątpliwie laska człowieka zwanego Rzeźnikiem... Zauważyłem również, że środkowa jej część, złamana w chwili śmierci Eisenstadta została zastąpiona lśniącym, srebrnym cylindrem.
Wiedziałem, że aby móc zdobyć owo strzaskane memento dawnych dni, muszę wydać wszystkie posiadane przeze mnie pieniądze... Byłem również pewny, że aż nadto optymistyczne byłoby twierdzenie, że tylko szaleństwu Winslowa można przypisać pozostawienie laski w miejscu, gdzie mogę ją zdobyć, ale... mimo wszystko musiałem ją mieć.
Niewiele czasu zajęło mi domyślenie się, gdzie spoczywa tajemnica laski. To była zagadka, której istotę pojąć mógł jedynie Winslow i ja. Srebrny cylinder laski podzielony był na cztery pierścienie. Na każdym z nich wyryto kilka runów. Problem stanowił jedynie - jak zwykle zresztą - układ znaków. Postanowiłem jednak odtworzyć wszystkie cztery kombinacje, których użyłem niegdyś w podklasztornych kryptach w Austrii, by otworzyć tajemne przejście znajdujące się za pogańskim ołtarzem. Uczyniłem tak, jednak rezultat więcej komplikował niż wyjaśniał... Góra cylindra otworzyła się, w jego wnętrzu zaś znalazłem coś, co okazało się zrolowanym kawałkiem półprzejrzystej błony wyciętej w dziwaczny sposób i poznaczonej jakby dziecinnymi znakami. Ogólnie, jako wskazówka, jako kolejny ślad błona ta wydawała się kompletnie bezużyteczna: nie było klucza ni indeksu, który mógłby dać mi punkt zaczepienia... Był natomiast schematyczny symbol kompasu w prawym dolnym rogu...
***
Laska
- Zestaw pierścienie w porządku wzorów wykorzystanych na kolumnach w podklasztornych kryptach.
- Kiedy to uczynisz, laska otworzy się, ujawniając mapkę.
CHEAT: candycane
***
Czułem, że nadszedł już najwyższy czas, by dostać się do studia i przekonać się, co stało się z przesyłką Winslowa. Wróciłem do swego pokoju w hotelu i - jakżeby inaczej - znalazłem w nim przepustkę pozostawioną przez Alice. Z nią w ręku nie miałem problemów, by przejść przez ochronę w bramie studia.
W studiu dźwiękowym, którego szukałem, panowało niewielkie zamieszanie. Reżyser, występujący pod pretensjonalnym nazwiskiem Simona Sotherby-Smythe, szaleńczo próbował utrzymać tempo tworzenia filmu pod nieobecność jego producenta, Ala Kinga, którego nieoczekiwanie złapała grypa. Kiedy jednak ostatecznie awaria oświetlenia przerwała nagrywanie, sala opustoszała i pozostaliśmy w niej tylko: Alice, nadąsany reżyser, zawsze obecny strażnik i ja. Nikt z nich jednak nie dbał o moją obecność w studiu na tyle, bym nie mógł porozglądać się wokół w poszukiwaniu interesującej mnie skrzyni, którą zresztą szybko znalazłem na uboczu.
Upewniłem się, że nie zawiera niczego, oprócz kilku zabawek - pajaców wyskakujących z pudełek i aż zachichotałem do siebie na myśl, by podłożyć jednego z nich mojemu staremu nieprzyjacielowi...
Wróciłem do Alice i uwolniłem ją od wątpliwej przyjemności konwersacji z jakimś nachalnym drugoplanowym aktorzyną. Dowiedziałem się od niej, że nieobecność Kinga grozi wypaczeniem idei i produkcji obiecującego filmu klasy B. Mimo to wyglądało, że jej kariera w Holywood zaczęła się pomyślnie. Wpadła w błąkające się oko "szefa" i została wybrana do wykonywania dodatkowej roboty jako osobisty asystent w jego "pałacu". Zdawała się również bardziej niż szczęśliwa, mogąc przysłużyć mi się zaproszeniem do jego rezydencji. I rzeczywiście była entuzjastycznie nastawiona do ewentualności "wejścia" w moją sprawę...
Dom Ala Kinga był cudowną willą usytuowaną na klifie ponad oceanem. Alice zaś nie była jedyną atrakcyjną, ewentualną gwiazdą w tym miejscu. Zauważyłem bowiem kilka kąpiących się w rotundzie, i w chwili gdy Alice przedstawiała mnie jako "jej przyjaciela", zorientowałem się jak obłudny jest ten otaczający się młodymi kobietami samiec. Nie musiałem jednak z nim rozmawiać - on bowiem wraz ze swym przemiłym skądinąd towarzystwem opuścił nas i udał się na taras, do basenu, gdzie można było spokojnie leniuchować i skąd rozciągał się cudowny widok na roztrzaskujące się na skałach fale.
A jednak to właśnie w tym cudownym miejscu znalazłem dowód na to, że jego właściciel i Dick Winslow są ze sobą ściśle powiązani. Zdjęcia pokazywały ich jako absolwentów jakiegoś College'u i członków tamtejszego bractwa. To również właśnie w tym apartamencie, w koszu na śmieci, znalazłem porwany w strzępy telegram. Poskładawszy go z powrotem, zauważyłem, że wysłano go kilka miesięcy wcześniej z Niemiec. Wydawało się, że wysłał go Winslow do producenta w celu nakazania mu oczekiwania na przesyłkę, która nadejść miała pociągiem. Przesyłka miała być natychmiast odesłana do "starego domku myśliwskiego", gdzie Winslow miał jej oczekiwać. Niestety, treść telegramu nie ujawniała jego położenia. Co więcej - nie ujawniło tego nawet nałożenie na mapę topograficzną okolicy wiszącą na ścianie gabinetu Ala - mojej, znalezionej w lasce mapki, na którą to czynność wpadłem, ujrzawszy na tej pierwszej tę charakterystyczną różę wiatrów!... Jednak nałożenie map na siebie - tak by pokrywały się "kompasy" w rogach, sprawiło, że ujawniły się dwa numery: jeden nad rezydencją Ala Kinga, drugi zaś - nad odległą poziomicą. Postanowiłem rozejrzeć się w krajobrazie za pomocą teleskopu Ala. Okno gabinetu Ala nie wychodziło wprawdzie w kierunku, w jakim spodziewałem się odnaleźć zaznaczony poziomicą obszar, ale... Obejrzenie teleskopu i spojrzenie przez jego soczewki przyniosło kilka dziwacznych wniosków. Wyglądało na to, że Al dysponował urządzeniem pozwalającym na przywrócenie ulubionych ustawień teleskopu. Zapiski w notatniku leżącym na biurku mówiły, że Al zwykle używa go, by szpiegować opalające się na plaży kobiety lub by podglądać je przez okna sypialni wtedy, gdy są nie do końca ubrane. Szybko zorientowałem się, że aby używać właściwie tego urządzenia, należy znać wartość różnicy wysokości pomiędzy miejscem, z którego się patrzy, a miejscem, które zamierza się oglądać. Powinienem był również znać odległość do obserwowanego celu i kąt obrotu, o jaki należałoby przekręcić teleskop. Kiedy jednak wprowadzi się wszystkie te koordynaty, nie sposób wręcz nie trafić w poszukiwane miejsce. Pamiętając o tym zrozumiałem, że świadomie czy nieświadomie, Winslow, za pomocą liczb na mapce z laski przekazał mi jedną z nich...
***
Mapa na ścianie
- Użyj na mapie błony, którą znalazłeś w lasce.
- Zestaw razem symbole kompasów.
- Istotne poziomy to 250 i 100.
- Odejmij te wartości, by uzyskać liczbę różnicy - 150.
- Uzyskasz współrzędną Y w Karcie Ustawień teleskopu (Telescope Setting chart).
***
Szperając dalej, znalazłem inne nad wymiar interesujące przedmioty w koszu, gdzie leżały strzępy telegramu. Leżały w nim bowiem również: para rękawic, dłuto i gazeta. To właśnie w niej wydrukowany był artykuł, który przykuł moją uwagę. Mówił on o nocnym wandalskim włamaniu i splądrowaniu mauzoleum znajdującym się na cmentarzu Beverly Hills. Z grobowca zabrano część starego kamiennego sarkofagu, który był miejscem spoczynku pewnej ekscentrycznej gwiazdy niemych filmów. Jak wynikało z treści artykułu, sarkofag ów został sprowadzony na przełomie wieków ze wschodniej Europy i wydawał się wykonany z jakiegoś bardzo egzotycznego kamienia. Opis kamienia wskazywał na znaczące podobieństwo do tego, jaki znalazłem w pociągu. Postanowiłem udać się na ten cmentarz i samemu ujrzeć to wszystko, co opisano...
***
Gazeta
- Podnieś gazetę z kosza.
- Czytaj gazetę dopóki nie usłyszysz komentarza.
- Mauzoleum stanie otworem.
***
Mauzoleum stanowiło obraz nędzy i rozpaczy... Zdesakralizowany grobowiec został wyczyszczony, również nigdzie w jego pobliżu nie widać było zajmującego go dotąd ciała. Podejrzenie, że właściwości kamiennej płyty, którą znalazłem w pociągu odpowiadają w pełni częściom znajdującym się tutaj, zmieniło się w pewność, gdy ujrzałem dziwaczne graffiti wymalowane na ścianach. Odszyfrowana zagadka wskazywała "27" jako liczbę o szczególnym znaczeniu. Niedużo czasu zajęło mi dojście do przerażającego wniosku, iż to mnie dotyczy ta zagadka, że to Winslow podsuwa mi kolejne współrzędne do teleskopu Ala Kinga!...
***
Zagadka graffiti
- Rozwiązanie algebraicznego zadania daje liczbę 27.
- Jest to kąt, na jaki musi zostać ustawiony teleskop.
***
Dalsze poszukiwania przyniosły skutek w postaci listu zaadresowanego do mnie i napisanego przez Winslowa na kawałku strony wydartej z dzieła Nietzschego. Ona również była zagadką samą w sobie i... - jak się okazało - częścią kolejnej koordynaty. Po krótkim przemyśleniu doszedłem bowiem do wniosku, że zaznaczony numer strony pomnożony przez 100 daje koordynatę odległości (16500), którą mogłem wprowadzić do urządzenia sterowniczego teleskopu. Wciąż nie byłem pewien, dlaczego agent pozostawia te wskazówki dla mnie, jednak nie mogłem nie podążyć tym śladem i wróciłem do domu Ala Kinga.
***
Wskazówka z urny
- Numer strony to 165.
- Zaznaczona wskazówka to "100 razy".
- Pomnóż 165 razy 100, by otrzymać wartość 16500.
- Liczba ta stanowi dystans (X) dla Karty Ustawień teleskopu.
***
Wykorzystałem różnicę poziomów pomiędzy bezwzględną wysokością, na jakiej znajdował się dom Ala Kinga a zaznaczoną poziomicą, i zestawiłem ją z odległością, by - korzystając z leżącej na stoliku obok teleskopu karty - uzyskać wertykalny kąt +0.5. On wraz z horyzontalną koordynatą z zagadki algebraicznej w Mauzoleum posłużył do programowego ustawienia teleskopu... Spojrzałem przezeń. Nie bez drżenia uzmysłowiłem sobie, że soczewki ukazują mi właściwe miejsce... Oto na brzegu pustkowia stał niewielki bungalow. Przed nim zaś - o zgrozo! - stał, wpatrzony w lornetkę skierowaną na mnie - Winslow! Zszokowany spostrzegłem jeszcze, jak Winslow, najwyraźniej dostrzegłszy, że wreszcie go znalazłem, opuszcza szkła, przyjacielsko kiwając ręką mówi coś i znika za domkiem!...
***
Teleskop
- Wykorzystaj wszystkie wskazówki, by znaleźć wartości ustawień +0.5 i +27.
- Korzystając z mechanizmu "celowniczego" teleskopu, ustaw go w żądanym kierunku.
CHEAT: peeper
***
Zanim jednak ruszyłem śladem Winslowa, poleciłem Alice wrócić do jej pokoju w hotelu i zamknąć się w nim!... Miejsce, które widziałem przez szkła teleskopu wydawało się opuszczone i niewykorzystywane co najmniej od czasu wojny. Mimo to drzwi nawet nie drgnęły, gdy na nie naparłem... Pobliskie okno nie sprawiało takich problemów, lecz - niestety - z powodu opuszczonych zasłon - niewiele z wnętrza domku mogłem zobaczyć. Wyjąłem broń i wśliznąłem się do wnętrza, poruszając zasłony... Zdążyłem jednak ledwie stanąć na podłodze, gdy ta zarwała się pod moim ciężarem, ja zaś bezwładnie spadłem kilka stóp w dół, w coś, co było niegdyś piwnicą domku!... Klęczałem w kałuży na wpół zakrzepłej krwi!... Znalazłem się w Jego kryjówce, w miejscu, które widziało moment śmierci Elizabeth Short!... Tu było wszystko: narzędzie mordu, tortur i krew, która wyciekła z jej udręczonego ciała zanim podrzucono je w mieście. Wstrząśnięty i targany mdłościami, rozpaczliwie usiłowałem wydostać się z tego przerażającego pokoju. Znalazłem jednak coś, co sprawiło, że krew zastygła mi w żyłach! Oto po przeciwnej stronie, oparta o ścianę stała drewniana drabina. Na jej poręczy zaś, dokładnie na wysokości oczu, zawieszona byłe skrwawione zdjęcie mojej Alice! Na rewersie fotografii wypisano wiadomość "dziewiąta ofiara została wybrana..." ("the nine victim has been chosen..."). Wstrząśnięty i opętany jedną myślą - wrócić do Alice - począłem wspinać się po szczeblach drabiny. Nagle jeden z nich pękł z trzaskiem, spadłem na podłogę i - na wpół przytomny od uderzenia - usłyszałem syczący dźwięk, jak gdyby zapalanego lontu! Natychmiast też ujrzałem płomienie pojawiające się w kilku miejscach naraz w domku nade mną i pojąłem, że muszę znaleźć drogę ucieczki z budynku, albo... stanie się on moim stosem pogrzebowym!
Na ścianie naprzeciw dostrzegłem piwniczne drzwiczki, które musiały prowadzić na zewnątrz. Podbiegłem do nich i rozczarowany ponad wszelkie prawdopodobieństwo, spostrzegłem, że zamyka je kłódka. Klucza zaś, który mógł otworzyć zawarte przede mną wrota do życia nie było!... Obok jednak znajdował się rząd trzech szafek. Otwierałem je jedną po drugiej, by osłupiały spoglądać wprost w maski pozostawionych tam przez Winslowa pajaców w pudełkach... Kiedy jednak chwyciłem uchwyt ostatniej z nich, wrzasnąłem z bólu! Metalowy uchwyt był rozgrzany niemal do białości przez umieszczony w szafce i połączony z klamką plątaniną drutów akumulatorem. Trzymając się za obolałą dłoń, spostrzegłem również, że uchwyt został wymodelowany tak, by mógł pozostawić na dłoni tego kto go ujął wypalony znak "o" - runę świadectwa. Nie miałem jednak czasu na domyślanie się sensu tego zdarzenia. Chwyciłem wiszący nad akumulatorem klucz i, krztusząc się szybko przybierającym dymem, rzuciłem się w kierunku drzwi, otworzyłem je i - rozpaczliwie pożądając haustu świeżego powietrza - wypadłem w noc...
Brudny od dymu i krwi i niemal nieprzytomny od domysłów, wróciłem do pokoju Alice tylko po to, by dowiedzieć się że zniknęła. Nie bez śladu jednak - pozostawiła wiadomość zaadresowaną do mnie, w której mówiła, iż Al King nagle poczuł nawrót grypy, a jako że inne panie nie były dziś wieczór dostępne, a ona jako nowy pracownik nie mogła się sprzeciwiać - pojechała doń asystować mu. Będąc świadomym prawdziwych zamiarów Kinga i - co gorsza - planów Winslowa, udałem się do rezydencji.
Kiedy tam wszedłem, potwierdziły się wszystkie moje najgorsze przeczucia!... To miejsce było wypaczonym obrazem tego co zapamiętałem. Nie miałem wątpliwości, że za chaosem tym stoi Winslow. Na podłodze widoczne były ślady krwi wśród porozbijanych sprzętów, na ścianach zaś i niektórych przedmiotach widniały bluźniercze runy i dziwaczne sentencje pochodzące z dzieł Shakespeara i Lewisa Carolla... Ślady te prowadziły mnie wprost do starego projektora filmów stojącego w gabinecie... Wiedziałem, że to Winslow poprowadził mnie do niego i nie zdziwiłem się, gdy włączywszy go, ujrzałem na niemym filmie właśnie jego, brutalnie i bezlitośnie katującego jeździeckim pejczem związanego Ala Kinga! Za nimi leżała związana Alice. Spojrzenie Winslowa wprost w kamerę, wprost we mnie i wyraźnie widoczny w nim błysk szaleństwa wywołał we mnie dreszcze. Nie skończyło się jednak na tym - w pewnym momencie Winslow opuścił plan, by wrócić z ogromnym tasakiem i...
Nie mając żadnej wskazówki od Alice, gorączkowo rozglądałem się po gabinecie. I naraz skojarzyłem, że ściana, na której wisiała hawajska odmiana zegara z kukułką wygląda nieco inaczej niż na przerażającym niemym obrazie, jaki oglądałem. Bliższe oględziny potwierdziły przypuszczenie: przesunięcie wskazówki godzinowej na piątą, minutowej zaś na minutę przed dwunastą, odczekanie do chwili, gdy niewielka tancerka hula ("kukułka"), "wyjedzie" z zegara i zacznie tańczyć i - wtedy - cofnięcie wskazówki minutowej na jedenastą sprawiło, że otworzyły się sekretne drzwi prowadzące w mroczny, kierujący się gdzieś w dół korytarz... Podążyłem tą długą drogą stopni, by wreszcie stanąć w wejściu podziemnej groty.
***
Zegar
- Ustaw wskazówkę godzinową na 5.
- Ustaw wskazówkę minutową na 11, w chwili gdy widoczne jest tańczące hula dziewczę.
CHEAT: bongo
***
AKT SZÓSTY, SCENA DRUGA [CD 1]
...Światło w niej było przytłumione i wypełnione duszącym dymem, ale udało mi się spostrzec postać wiszącą w przeciwległym krańcu groty. Usiłując dostać się w jej pobliże, spostrzegłem, że moje serce zaczyna bić ogłuszająco głośno... Zrozumiałem, że poddany jestem narkotycznym kadzidłom, skutki działania których odczułem dawno temu w kryptach pod austriackim klasztorem. Widok sali począł się rozmazywać, jednak udało mi się zachować przytomność i dotrzeć do zawieszonej postaci... Usłyszałem przesycony bólem kobiecy głos. To była Alice. Podniesionym z podłogi ceremonialnym sztyletem odciąłem ją od sznura, przytuliłem i począłem rozcinać jej więzy... Naraz sparaliżowało mnie brzmienie jednego wymówionego przez nią słowa... Podniosłem głowę po to tylko, by zobaczyć jak Alice staje się Winslowem! Poczułem uderzenie w twarz! Zaraz po tym ujrzałem prawdziwą Alice wychodzącą z cienia i sprawiającą wrażenie całkowicie podległego Winslowowi automatu... Na jego polecenie uwolniła go z więzów, podniosła moją, upuszczoną przeze mnie broń i skierowała ją w moim kierunku!... Klęcząc na podłodze, oniemiały ze zgrozy, usłyszałem jak, tuż przed otwarciem portalu astralnego i wstąpieniem weń, Winslow nakazuje jej zastrzelić mnie! Podniosłem się z klęczek i spokojnie mówiąc do niej, przypominając jej kim jestem ja, kim jest ona, co dla siebie znaczymy - podchodziłem do niej. A wtedy ona... Ona, z dziecięcym spokojnym uśmiechem na twarzy, strzeliła sobie w głowę, czyniąc się tym samym dziewiątą, ostateczną, dobrowolną ofiarą dla Odyna!...
Sam nie wiem dlaczego wyjąłem broń z jej stygnącej dłoni i zataczając się, wszedłem w błyszczący portal...
...Znalazłem się przy sadzawce Odyna. Był tam również Winslow. Astralna podróż sprawiła jednak, że nie byłem w stanie przeszkodzić mu w zaśpiewach i dopełnianiu kolejnych kroków rytuału Odyna. Kiedy jednak bluźniercza ceremonia wzniosła się, by móc zakończyć się przyzwaniem ostatecznej grozy - strzeliłem. Przez głowę gorączkowo przelatywały mi myśli, strzępy wspomnień: pamiętając ostrzeżenia Waltera Pensky'ego i legendę opowiedzianą mi w krypcie opata w podziemiach klasztoru w Austrii, strzeliłem w Dahlię. Pocisk, roztrzaskując kryształ, uwolnił ducha Odyna. On zaś zamieszkał w przywołującym Winslowie i porwał jego krzyk w otchłanie Dahlii... Straciłem przytomność...
Kiedy się ocknąłem, znajdowałem się w grocie, ze światłem w oczach i odbijającym się echem od ścian groty dźwiękiem fal w uszach... Nie byłem sam, oprócz mnie i ciała Alice byli tu również detektywi Maxwell i Vernon w otoczeniu umundurowanych policjantów. Oskarżyli mnie formalnie o zamordowanie Alice Casey i Elizabeth Short. Nie sprzeciwiałem się aresztowaniu, nie wyjaśniałem niczego. Czułem w sobie pokój. Moja misja została wykonana.
KONIEC
Solucja pochodzi z magazynu Cd-Action, autor Gem.ini
Solucje dodane przez: BuTcHeR
Chcesz dodać solucje do tej gry?
Opublikowane solucje będą nagrodzone darmowym kredytem którego ilość zależy od jakości solucji.
Musisz być zalogowany by dodawać solucje.